Światowe Dni Młodzieży. Szykuje się transportowy kataklizm?

Lipcowe Światowe Dni Młodzieży w Krakowie będą wydarzeniem bez precedensu. Nie tylko ze względu na ich wymiar duchowy, religijny, ale także z powodu wiążących się z tym zlotem problemów natury organizacyjnej, w tym transportowej. Można odnieść wrażenie, że pomysłodawcy ŚDM nie zdawali sobie sprawy z ogromu całkowicie przyziemnych trudności, z którymi przyjdzie się im borykać.

Według oficjalnych przewidywań, do liczącego około 800 tys. mieszkańców miasta przybędzie 2-2,5 mln pielgrzymów. Oczekuje się przyjazdu około 15 tys. autokarów, ok. 100 pociągów specjalnych i 25 tys. samochodów osobowych, a także ok. 100 samolotów czarterowych. No to policzmy...

Autokary pomieszczą około 750 tys. pasażerów (15 000 x 50), auta osobowe - kolejne 100 tys. (25 000 x 4) Pociągi - też 100 tys. (100 x 1000). Samoloty - pewnie nie więcej niż jakieś 20 tys. (100 x 200). Łącznie daje to, z grubsza biorąc, niespełna 1 mln osób. Niechby 100 tys. dotarło pod Wawel na własną rękę, innymi środkami lokomocji (pociągi rozkładowe, lotnicze połączenia liniowe, rowery, motocykle itp.). Dodajmy do tego pewnie ze 200 tys. młodych krakowian i mieszkańców miejscowości, położonych w zasięgu marszu od miejsca uroczystości. Co zatem z pozostałymi 700 tys. - 1,3 mln zapowiadanych przybyszów?

Reklama

Spójrzmy na to jeszcze inaczej. Wyobraźmy sobie, że na krakowski dworzec kolejowy przez całą dobę co 20 minut wjeżdża pociąg, liczący 12 bezprzedziałowych wagonów osobowych. Przy takim natężeniu ruchu (prawdę mówiąc nie mamy pojęcia, czy jest to technicznie możliwe) w ciągu trzech dni stacja PKP Kraków Główny przyjęłaby 216 składów, z których każdy przywiózłby ok. 1000 pielgrzymów (po 80-85 osób w wagonie). W sumie, zaokrąglając dla uproszczenia rachunek, kolej mogłaby więc przewieźć ok. 220 tys. osób.

Przenieśmy się teraz na krakowskie lotnisko Balice. Załóżmy, że co 5 minut ląduje na nim samolot z 200 pasażerami na pokładzie. W ciągu trzech dni i nocy funkcjonowania takiego mostu powietrznego (znowu zastrzegamy, że nie wiemy czy byłoby to realne, choć podejrzewamy, iż nie) drogą lotniczą udałoby się przetransportować do Krakowa maksimum 172,8 tys. osób (12 x 24 x 200 x 3). Niechby nawet 180 tysięcy...

Teraz transport drogowy. Wymienioną wyżej oficjalną liczbę 15 tys. autokarów powiększmy do 20 tys. Liczba przewiezionych przez nie pasażerów wzrośnie tym samym do 1 mln. Jeszcze śmielej zweryfikujmy w górę liczbę samochodów osobowych. Na przykład do 100 tys. aut, które pomieszczą łącznie 400 tys. osób.

Ogółem, przy takich optymistycznych, by nie rzec czysto hipotetycznych założeniach (samoloty muszą przecież nie tylko lądować, ale i startować, a pociągi na bieżąco z dworca odjeżdżać) do Krakowa - w ciągu, powtórzmy, aż trzech dni - udałoby się dowieźć 1,8 mln ludzi. Po dodaniu wspomnianych wyżej 300 tys. miejscowych i indywidualistów, wciąż zabraknie 400 tys. do liczby oczekiwanych przez organizatorów gości.

A to przecież jeszcze nie koniec. Jeżeli przyjmiemy, nader skromnie, że jeden samochód osobowy potrzebuje 5 metrów bieżących parkingu, a autokar - 15 m, wówczas okaże się, że na zmieszczenie wszystkich wspomnianych wyżej pojazdów trzeba przygotować...  800 km ulic, dróg i placów. Jak to uczynić w mieście, które i na co dzień cierpi na dotkliwy niedostatek miejsc postojowych?

Sen z powiek organizatorom Światowych Dni Młodzieży spędza nie tylko transport zewnętrzny, ale i wewnętrzny. Krakowscy urzędnicy przedstawili niedawno, na kilku mało czytelnych planszach, plan organizacji ruchu podczas ŚDM. Wynika z niego, że będzie on odbywał się głównie pieszo. Miejskie autobusy i tramwaje mają odgrywać rolę jedynie pomocniczą, uzupełniającą. Obecność setek tysięcy, jeżeli nie milionów przemieszczających się ulicami piechurów musi oznaczać kompletny paraliż komunikacyjny, przynajmniej w okresie kulminacji religijnych uroczystości. Przedsmak, jak to może wyglądać, mieliśmy 3. kwietnia, w Święto Miłosierdzia Bożego: zamknięte ulice, korki, piesi przechodzący przez tory kolejowe w pobliżu sanktuarium w Łagiewnikach (widzieliśmy na własne oczy co najmniej kilku takich ryzykantów, w różnym wieku; nie zwracali uwagi na pilnujących tego szlaku funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei; w tym czasie przejechały dwa pociągi!). A skala tego wydarzenia (kilkadziesiąt tysięcy wiernych) była nieporównanie mniejsza niż rozmach lipcowych ŚDM.   

Ogromnym problemem będzie zapewnienie w miarę sprawnego, a przede wszystkim bezpiecznego transportu pielgrzymów do położonych między Krakowem a Wieliczką Brzegów, gdzie odbędzie się główna msza święta z udziałem papieża Franciszka. Ostatnio bardzo jednoznaczną opinię na ten temat przekazało Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, pisząc, że "miejscowość Brzegi nie powinna być brana pod uwagę jako jedna z głównych lokalizacji uroczystości. Miejsce to jest źródłem wysokiego ryzyka dla życia i zdrowia ludzi".

Przy tym wszystkim "drobiazgiem" może wydawać się konieczność załatwienia i ustawienia kilku tysięcy nowych, tymczasowych znaków drogowych i barierek czy logistyka, związana z transportem tysięcy osób zaangażowanych w obsługę i zabezpieczenie ŚDM: policjantów, żołnierzy, wolontariuszy itp.

"Módlmy się o suszę" - zaapelował jeden z biskupów, komentując zastrzeżenia Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, co do Brzegów, które w razie intensywnych opadów mogą zamienić się w grzęzawisko. Zdaje się, że intencji modlitw przed ŚDM znalazłoby się o wiele więcej...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy