Stłuczka parkingowa? Ucieczka to poważne konsekwencje!

Błędy zdarzają się każdemu. Nie myli się tylko ten, który nic nie robi. W przypadku kierowców najważniejsze, by ich konsekwencje kończyły się wyłącznie na pogiętym metalu i strzaskanych plastikach.

Kolizje, czyli tzw. "stłuczki", to chleb powszedni naszych dróg. Tylko w 2018 roku (pełny raport za rok 2019 nie jest jeszcze dostępny) policji zgłoszono 436 414 tego typu zdarzeń - blisko 1,2 tys. dziennie!

Rzeczywistą liczbę trudno oszacować, bowiem w wielu sprawach kierowcy - rozsądnie - "dogadują się" między sobą korzystając chociażby z gotowych oświadczeń o sprawstwie. Niestety, wśród zmotoryzowanych nie brak i takich, którzy celowo oddalają się z miejsca zdarzenia, w obawie przed mandatem i - przede wszystkim - skokowym wzrostem ceny obowiązkowego ubezpieczenia OC pojazdu. Takie zachowanie jest nie tylko nieodpowiedzialne i - mówiąc wprost - żenujące, ale... niesie też za sobą poważne konsekwencje prawne!

Reklama

Bez wiedzy o sprawcy poszkodowany zmuszony jest do usunięcia wyrządzonych mu szkód we własnym zakresie. Mówiąc prościej - połamany zderzak czy porysowany lakier naprawić trzeba na swój koszt. Nie dziwi więc, że - w poczuciu niesprawiedliwości - ofiary często starają się ustalić sprawcę kolizji na własną rękę. W dobie wszechobecnych kamer staje się to coraz łatwiejsze. Własnym monitoringiem dysponują przecież m.in. galerie handlowe czy parkingi przy wielu instytucjach. Jeśli uda się namierzyć sprawcę (chociażby dzięki świadkom zdarzenia) sprawy przybierają dla niego bardzo niekorzystny obrót.

Sam mandat za spowodowanie kolizji to jedynie wierzchołek góry lodowej. Dysponując danymi sprawcy poszkodowany kierowca może wystąpić do jego ubezpieczyciela o likwidację szkody. Tutaj wszystko dzieje się standardowym trybem. Firma ubezpieczeniowa przysyła eksperta od wyceny szkód, nam - jako ofierze - przysługuje chociażby prawo do skorzystania z pojazdu zastępczego. Po naprawie pojazdu poszkodowany zapomina o sprawie, ale sprawca musi liczyć się z przykrymi konsekwencjami. Pierwszą jest oczywiście wzrost składki przy zawieraniu kolejnej umowy obowiązkowego ubezpieczenia OC pojazdów mechanicznych. To jednak nic, w porównaniu z kosztami, jakie grożą mu z tytułu tzw. "regresu".

Mało kto wie, że - zgodnie z obowiązującym prawem - zakład ubezpieczeniowy może wystąpić z tzw. "regresem", czyli roszczeniem pokrycia kosztów do kierowców, którzy spowodowali wypadek lub kolizję.

Jak czytamy w art. 43. Ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych: "Zakładowi ubezpieczeń przysługuje prawo dochodzenia od kierującego pojazdem mechanicznym zwrotu wypłaconego z tytułu ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych odszkodowania, jeżeli kierujący:

1) wyrządził szkodę umyślnie lub w stanie po użyciu alkoholu albo pod wpływem środków odurzających, substancji psychotropowych lub środków zastępczych w rozumieniu przepisów o przeciwdziałaniu narkomanii,

2) wszedł w posiadanie pojazdu wskutek popełnienia przestępstwa,

3) nie posiadał wymaganych uprawnień do kierowania pojazdem mechanicznym, z wyjątkiem przypadków, gdy chodziło o ratowanie życia ludzkiego lub mienia albo o pościg za osobą podjęty bezpośrednio po popełnieniu przez nią przestępstwa,

4) zbiegł z miejsca zdarzenia.

Wniosek? Nawet jeśli po kilku godzinach przyjdzie opamiętanie i dobrowolnie zgłosimy się na policję, ubezpieczyciel - zgodnie z prawem - będzie mógł wystąpić o regres. Kwota może być naprawdę zaporowa, jeśli w wyniku naszego błędu doszło np. do uszkodzenia kilku pojazdów, czy np. elementów infrastruktury (jak chociażby przystanek czy sygnalizacja świetlna). W tym miejscu warto dodać, że wg danych internetowych porównywarek ubezpieczeniowych, cena polisy OC po pierwszej spowodowanej przez kierowcę kolizji wzrasta średnio o około 10 proc...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy