Słowacka policja uwzięła się na Polaków? Być może teraz tak będzie

Polscy siatkarze zostali mistrzami świata w siatkówce. Cały naród pęka z dumy. Wygraliśmy... Jesteśmy najlepsi... Mamy złoty medal! My, my, my. Trzej mężczyźni za kierownicami supersamochodów z polskimi numerami rejestracyjnymi postanowili zamienić jedną z dróg na Słowacji w tor wyścigowy i doprowadzili do tragedii, której ofiarą padł Bogu ducha miejscowy kierowca. Z nimi jakoś nikt nie chce się identyfikować. To nie my, to oni. Kretyni, debile, mordercy... Ba, pojawiły się nawet zarzuty, że media niepotrzebnie ujawniły narodowość uczestników wypadku. "Czy gdyby byli to islamiści, też bylibyście tacy odważni?" - pyta jeden z internautów.

Faktycznie, można wzruszyć ramionami: nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego poza językiem, obywatelstwem i ewentualnie krajem urodzenia. Proszę mnie więc w tę fatalną historię nie mieszać. Niestety, to nie takie proste...

Od lat słychać narzekania na słowacką policję. Rzekomo się na nas uwzięła. Na nas, kierowców z Polski. Urządza polowania, zastawia pułapki, czai się z "suszarkami" tuż przed tablicami, oznaczającymi koniec terenu zabudowanego, gdzie każdy normalny facet ostro dodaje gazu. Nie zna litości, nie przyjmuje żadnych tłumaczeń. W ogóle nie ma jak się z nią dogadać, mimo wszelkich podobieństw języków. A my jesteśmy przecież tacy zdyscyplinowani i grzeczni. Owszem, u siebie czasem poszalejemy, ale po przekroczeniu granicy jeździmy zgodnie z przepisami. Jak widać, nie zawsze i nie wszyscy.

Reklama

Zdarzenia takie, jak to z okolic Dolnego Kubina, utrwalają złą opinię o zmotoryzowanych Polakach. Nie tylko o piratach drogowych znad Wisły. Również o wyśmiewanych w komentarzach internetowych "dziadkach w tico i yariskach, którzy nigdy nie przekraczają 48 km/godz.". Dlatego chociaż osobiście nie odpowiadamy za wyczyny jeźdźców apokalipsy w mercedesie, ferrari i porsche, to cierpieć będziemy przez nich wszyscy. Polski kierowca odwiedzający Słowację będzie jeszcze pilniej obserwowany i surowiej karany za każde wykroczenie.

Pojawiła się wiadomość, że kawalkadę piratów drogowych otwierał młody dziennikarz, zatrudniony w serwisie internetowym, organizującym tzw. eventy z udziałem superfur (nie mamy pewności, czy określenie "dziennikarz" nie zostało w tym kontekście użyte nieco na wyrost). To prowadził mercedesa, zresztą testówkę z parku prasowego. Zdjęcie jadące za nim żółtego ferrari otwiera rubrykę "o mnie" strony www pewnego mężczyzny, na oko również bardzo młodego, który przedstawia się następująco: "Cześć! Nazywam się (...)  i znany jestem jako FastLife. Jestem maniakiem motoryzacyjnym - samochodziarzem i motocyklistą. Interesuje mnie wszystko co ma nadprzyrodzone zdolności do przyśpieszania, hamowania, skręcania i dawania czystej frajdy. Żyję szybko i znakomicie się przy tym bawię. Jestem wszędzie. Piszę o tym. Zapnij pasy i dmuchnij w alkomat. Witaj w moim świecie. Ruszamy."

"Żyję szybko i znakomicie się przy tym bawię..." Taki wpis daje do myślenia (na drugim zdjęciu widzimy autora dosiadającego motocykl - jedzie bez kasku, trzymając kierownicę jedną ręką). Nieliczne głosy, próbujące usprawiedliwiać sprawców tragedii na Słowacji wskazują właśnie na zamiłowanie do prędkości, któremu podobno trudno się oprzeć, zwłaszcza mając okazję zasiąść za kierownicą tak szybkich aut, jak Mercedes C 43 AMG, Ferrari 458 Italia i Porsche Cayenne Turbo. Nie dajmy się zwariować. Można kochać prędkość, nie tracąc jednocześnie zdrowego rozsądku i poczucia odpowiedzialności. Jeżeli nawet nie za swoje życie, to za los innych ludzi. 

(ALFA)

Autorem jest zalogowany czytelnik o nicku "Alfa". Inne jego teksty oraz zdjęcia i filmy znajdziesz  po kliknięciu w avatar.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy