Rowerowe grzechy główne

Porzućmy samochody, przesiądźmy się na rower! Tak przez najbliższy tydzień będą nawoływać wszyscy, którym na sercu leży dobro naszej planety. Rusza Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu.


W skrócie – tygodniowa walka z lenistwem, przyzwyczajeniami i przeświadczeniem, że bez samochodu ani rusz. Ja to nazywam po prostu „walką z wiatrakami”, choć doceniam ideę, która temu przyświeca. Jako rowerzystka zawsze będę wspierać kilka wytartych już sloganów – mniej samochodów, więcej jednośladów. Mniej wydawania pieniędzy na zbędne inwestycje, więcej wkładu w rozwój ścieżek rowerowych. Mniej zanudzania dzieciaków długimi nic nie wnoszącymi wycieczkami, więcej promowania wspólnych rajdów rowerowych.

Dlaczego „walka z wiatrakami”? Bo człowiek w całej swojej naturze jest zwyczajnie wygodny. Rower wymaga od nas znacznie więcej niż samochód. Owszem, i w jednym, i w drugim przypadku czujność to podstawa. Ale… w samochodzie nic nie pada nam na głowę, jest ciepło, przyjemnie, a i po jeździe nie czujemy się zmęczeni. Rower to już zupełnie inny poziom wysiłku. Dlatego tak niechętnie porzucamy cieplutkie samochody i przesiadamy się na znacznie mniej komfortowy pojazd. W 2002 roku Komisja Europejska postanowiła jednak walczyć z tymi przyzwyczajeniami i wprowadziła wspomniany już Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu. Nazwa może i mało chwytliwa, ciężko zapadająca w pamięci, ale grunt to dobrze ją wypromować. Choć z tym promowaniem bywa jednak różnie, patrząc na to jak w Polsce wygląda życie rowerzysty.

Reklama

Prawdziwą zmorą na pewno są ścieżki. A może raczej ich brak. W sumie… i jedno, i drugie, bo gdy już te ścieżki są – pozostawiają wiele do życzenia. Oczywiście to szalenie ważne, że coraz częściej o tym dyskutujemy i coraz częściej dbamy o to, żeby rowerzystom w Polsce żyło się lepiej. Przykładem ostatnie referendum w Krakowie, które pokazało, że krakowianie chcą inwestować właśnie w rowerową infrastrukturę.

Ścieżki jednak zostawmy, bo choć jest ich zdecydowanie za mało, to powoli pojawia się cień nadziei na to, że wreszcie Polska dogoni (za kilka…naście lat) europejską czołówkę. Problemem rowerzystów w naszym kraju jest to, że zwyczajnie… nie potrafią jeździć. Niewidoczni na drogach, nie znający przepisów i w ciągłym przeświadczeniu, że rower to wciąż przyjemna i mało odpowiedzialna rekreacja. Przykro mi – nie. Wsiadając na rower włączamy się do ruchu drogowego. Stajemy się takimi samymi uczestnikami jak motocyklista, czy kierowca samochodu.

Gdzieś w pewnym momencie w Polsce został popełniony poważny błąd. Kompletnie zaniechano edukacji właśnie z zakresu ruchu drogowego. Egzaminy na kartę rowerową wywoływały salwę śmiechu, bo uzyskanie jej polegało głównie na tym, że uczeń na pamięć wykuł trasę i kilka znaków drogowych. Ot, cała filozofia. W szkołach wciąż zamiast edukować, wolimy informować. A to dwie zasadniczo różniące się kwestie. Wiem, sama na swoim przykładzie jak ciężko zrozumieć, że rower to nie zabawka, a jadąc w centrum miasta trzeba być maksymalnie czujnym i skupionym. I tego powinniśmy uczyć, a dopiero potem – namawiać do przesiadania się na rower.

Jakie grzechy najczęściej popełniamy – my rowerzyści?

  1. 1. Brawura – byle szybko, nie patrząc na to, czy obok jedzie samochód, idzie pieszy, albo jedzie inny rowerzysta

  2. 2. Lekkomyślność – czasem wjeżdżamy na chodnik, czasem na drogę, po to, żeby za chwilę znów wjechać na chodnik. Ilość czerwonych lampek, które zapalają się w głowie kierowcy samochodu, gdy widzi tak jadącego rowerzystę musi być ogromna. I nieodzowne: „Co on/ona wyprawia?”
  3. 3. Nieprzewidywalność – rowerzysta na drodze potrafi zachowywać się kompletnie absurdalnie. Nie sygnalizuje chęci skrętu, wjeżdża prosto pod koła samochodu, zatrzymuje się nagle, nie rozgląda się, czy z tyłu nie zamierza wyprzedzić go kierowca
  4. 4. Brak szacunku wobec pieszych – rowerzysta na chodniku może być prawdziwą zmorą. Jedzie szybko, czasem zwyczajnie taranując pieszych

  5. 5. Słaba widoczność – niestety, wciąż z niezrozumiałych dla mnie przyczyn zdarzają się przypadki, gdy rowerzysta wieczorem, kiedy widoczność jest ograniczona, ani myśli o włączeniu świateł, albo (o zgrozo!) nawet ich nie ma. I teraz wystarczy wyobrazić sobie sytuację – jadę po zmroku, wąską drogą z zakrętami, oświetlenie bardzo słabe. Jakie mam szanse, gdy będzie jechał rozpędzony samochód? Odpowiedź jest jedna – żadnych.

Zapewne tych rowerowych grzechów znalazłoby się więcej. Spora ich część wynika z lekkomyślności, ale w dużej mierze – obarczam za to nasz system edukacji. Poza tym wypadki na drodze z udziałem rowerzystów to nie tylko błędy samych „jednośladowców”. Również kierowcy zwyczajnie ignorują rowerzystę na drodze. Inna kwestia, że nie we wszystkich miastach w Polsce mamy dobre warunki do tego, by bezpiecznie jeździć. O ile Kraków na mapie kraju nie wygląda tak źle, o tyle są miejsca, które spokojnie można nazwać czarną rowerową dziurą. Wjeżdżamy na jezdnię – kierowcy trąbią, że jedziemy za wolno i opóźniamy ruch. Wjeżdżamy na chodnik – słyszymy, że miejsce rowerów jest na drodze.

Wśród najczęstszych przyczyn wypadków, w których zawinił rowerzysta są:

- wymuszanie pierwszeństwa

- nieprawidłowe skręcanie

- nieprawidłowe zmienianie pasa ruchu

- niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze.

W 2011 roku na polskich drogach doszło do ponad 360 tys. kolizji z udziałem rowerzystów. Zginęło ponad 4 tys.

Idea Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu jest piękna, ale Polska wciąż do niej dopiero dojrzewa. Jeśli samorządy nie zaczną inwestować w rowerową infrastrukturę – na nic zdadzą się ambitne slogany. Ścieżki rowerowe, szlaki, kontrapasy… To wciąż u nas egzotyka, a i projektanci przy ich tworzeniu wykazują się niemałą fantazją. Dlatego – rower? Tak, ale najpierw edukacja. Również, a może przede wszystkim – na szczeblach władzy. 

Marta Kiermasz

RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: rowerzyści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy