Radio CB. Bardzo kontrowersyjna reklama. Bezczelność?

W prasie motoryzacyjnej pojawiła się reklama jednego z dystrybutorów sprzętu elektronicznego. Ma ona formę kolorowego komiksu, zachwala radio CB i... może budzić kontrowersje.

Na pierwszym obrazku widzimy zatłoczoną drogę i ciężarówkę z firmowymi napisami. W pewnej chwili jej kierowca w bocznym lusterku dostrzega "podejrzany" samochód. Natychmiast sięga po CB i wysyła w eter ostrzeżenie: "Mobilki! Mobilki! Na wjeździe do Częstochowy, w kierunku Katowic, kręci się nieoznakowany radiowóz na śląskich tablicach! Powtarzam..."Z jadących na sąsiednich pasach aut rozlega się pełen wdzięczności komunikat: "Dzięki kolego, faktycznie są, widzimy ich!!!". Wreszcie puenta: "Bez CB radia (tu jego marka - przyp. red.)  się tego nie dowiesz".

Reklama

Pomijamy formę reklamy, ważniejsza bowiem jest jej treść. W zasadzie mało odkrywcza. Powszechnie wiadomo, że jednym z głównych, o ile nie najważniejszym powodem montowania CB w samochodach, jest wyrosła z wiary w solidarność kierowców nadzieja, że takie urządzenie pozwoli użytkownikowi uniknąć bliskich, niemiłych spotkań z policją. Czy tak otwarte ujawnianie owej prawdy nie jest jednak przesadą, graniczącą z bezczelnością? Graniem na nosie służbom, dyscyplinującym użytkowników dróg? Czy wyposażony w nowoczesny sprzęt szofer z komiksowej reklamy nie robi zatem złej roboty?

Tu należy wspomnieć o dwóch ścierających się poglądach. Wedle konserwatystów, nie ma skuteczniejszego narzędzia, zapewniającego poszanowanie przepisów ruchu, niż mandaty. Im będzie ich więcej, im będą wyższe, tym lepiej. Najbardziej pryncypialni wyznawcy tej szkoły dopuszczają nawet prowokacje - poddawanie kierowców próbie, namawianie do złego, by z chwilą popełnienia wykroczenia, natychmiast uderzyć ich po kieszeni i potraktować punktami karnymi. W ramach działań wychowawczych.

Radykałom nie podobają się znaki, informujące o obecności stacjonarnych fotoradarów. Bardzo chętnie przywróciliby do służby również te mobilne, do niedawna wykorzystywane przez straże miejskie i gminne. Radia CB wpisaliby na listę urządzeń surowo zakazanych, zabroniliby również używania wszelkich smartfonowych aplikacji, ułatwiających omijanie kontroli na drogach.

Zupełnie inne myślenie reprezentują liberałowie. Dla nich liczy się przede wszystkim nadrzędny cel, jakim jest poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego. Popierają więc wszystko, co temu służy. Kierowcy informują się wzajemnie przez radio o nieoznakowanych policyjnych radiowozach i patrolach z "suszarkami"? Bardzo dobrze, dzięki temu wiele osób zdejmie nogę z gazu i będzie jechać ostrożniej. I nieważne, że gdy "zagrożenie" minie, w poczuciu bezkarności znów ostro przyspieszą. Ważny jest doraźny efekt, choćby krótkotrwały.

Różnice zdań dotyczą także oceny zwyczaju ostrzegania się światłami. I znowu - liberałowie są za, z wyżej wymienionych powodów. Ba, pewnie chętnie widzieliby ochotników lub wyspecjalizowaną pozarządową organizację, której członkowie zobowiązaliby się do regularnego migania długimi, niezależnie od rzeczywistej potrzeby. Tylko w celu przypomnienia innym kierowcom, by zachowali czujność, bowiem nie znają dnia ani godziny... Radykałom takie postępowanie oczywiście się nie podoba. Po ich stronie zdaje się stać policja, wlepiając mandaty "mrugaczom".  Oficjalnie - za nieuzasadnione użycie świateł drogowych.

Ostrzegawcze sygnały świetlne są niedozwolone i tępione, dźwiękowe, wysyłane przez radio CB, akceptowane i obecne nawet w reklamach. Czy nie widać tu niekonsekwencji? 

   

           

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama