Przepisów przestrzegać się nie da

Muszę przyznać, że z uwagą śledzę artykuły zarówno pisane przez redaktorów, jak i te nadsyłane przez czytelników (*).

Ostatnio zawrzało w sprawie artykułu o fotoradarach. Tradycyjnie rozległy się głosy potępiające piractwo drogowe, definiowane niemalże jak przekraczanie ustawowych 50 i 90.

Oczywiście nikt nie popiera piractwa, jednak trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nie każdy, kto łamie przepisy stanowi zagrożenie dla otoczenia. "Różnicę" robi zachowanie kierowcy na skrzyżowaniach, przejściach dla pieszych, na podwójnych ciągłych, przy dużym natężeniu.

Jest chyba pewna różnica pomiędzy kierowcą, który w momencie, gdy natężenie ruchu jest niewielkie, jedzie w niezabudowanym powyżej 100km/h, a pomiędzy niespełnionym rajdowcem, który wciska się przed każdego i mija się z nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówką o włos

Reklama

Owszem w pierwszym wypadku kierowca również łamie przepisy, ale kto z nas tego nie robi? Czytając komentarze można dojść do wniosku, że niemalże każdy jedzie przepisowe 50 i tylko nieliczne, "czarne owce" mają czelność wyprzedzać taką kolumnę.

Wystarczy wsiąść do samochodu, żeby przekonać się, że to bzdura. Na "drogach przelotowych", na których urzędnik postawił nieuzasadniony znak, kierowców jadących 50 zwyczajnie się nie widuje. W granicach 70-80 km/h jedzie cały sznur samochodów.

Zresztą tym tygodniu miałem okazję jechać za radiowozem z drogówki utrzymującym stałą prędkość w granicach 60-70. Po prostu dochodzimy tu do sedna sprawy. W Polsce na dłuższą metę przepisów przestrzegać po prostu się nie da.

Prawo dopuszcza podwyższanie ograniczeń w zabudowanym do 80 km/h. Tymczasem u nas nie ma żadnej różnicy pomiędzy drogą gminną, przebiegającą przez teren silnie zurbanizowany, z dużą ilością pieszych, a drogą wojewódzką przeznaczoną do szybkiego ruchu, gdzie zabudowania są w znacznej odległości od jezdni, teren słabo zurbanizowany, a pieszych jak a lekarstwo.

Narzekając na naszych kierowców zapomina się o jednym. Wymaga się od nas niemalże literalnego trzymania się znaków, w momencie, gdy da się nimi obdzielić parę państw. Trudno więc się dziwić badaniom wskazującym, że 95% kierowców łamie powszechnie ograniczenia o 20 km/h.

Po prostu uznać za wariata kogoś, kto jedzie 110 po drodze krajowej z szerokim poboczem, jeżeli ma do przejechania kilkaset kilometrów.

Tak więc najpierw proponuję przyjrzeć się znakom, zanim postawi się kolejny radar. Zawsze, gdy słyszę stwierdzenie, że kontrola miała miejsce w miejscu, gdzie kierowcy nagminnie przekraczają ograniczenie, to zadaję jedno pytanie, czy jest ono w ogóle zasadne.

Sytuacja, gdy stawia się absurdalne znaki jest niedopuszczalna. Oczywiste jest, że kierowcy się nie dostosują. Spada jakikolwiek zaufanie do znaków, które zaczynamy traktować jak fantazję urzędników. Zresztą patrząc na dużą część można wręcz podejrzewać, że ich jedynym celem jest wspomaganie lokalnego budżetu.

Czy wobec tego, kierowcę, który łamie takie znaki da się nazwać piratem? Niestety, gdy spojrzy się na statystyki wniosek jest tylko jeden. Najlepszym na świecie czynnikiem ograniczającym liczbę wypadków jest infrastruktura.

Niemcy, które posiadają parę tys. km autostrad bez ograniczeń, mają optymalny limit 100 km/h w niezabudowanym, utrzymują statystykę wypadków na poziomie lepszym od krajów, gdzie są standardowe limity. Zresztą niewiele ustępują liderom ze Skandynawii, która nie jest obszarem tranzytowym. Także wniosek jest smutny. Dopóki nie powstanie porządna sieć dróg ekspresowych i autostrad, dopóty będziemy w ogonie UE.

Jestem pewien, że z naszą infrastrukturą żaden kraj nie byłby się w stanie utrzymać w czołówce rankingów bezpieczeństwa. Kluczem do sukcesu jest separacja ruchu, a nie kolejne zakazy. U nas jednak zawsze wina leży po stronie kierowcy...

PS. Zresztą patrząc na sprawę żartobliwie, to każdemu z nas można zabrać prawo jazdy. Nie ma kierowcy, który w ciągu 12 miesięcy nie przekracza 25 razy dopuszczalnej prędkości o 6 km/h.

(*) - list do redakcji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kierowcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy