Przekręty i łapówki, czyli cała prawda o polskiej drogówce!

Czy policjanci rzeczywiście chętnie biorą łapówki? Czy zdarza im się naciągać kierowców? Czy łamanie przepisów ruchu drogowego przez mundurowych uchodzi im na sucho?

Film "Drogówka" Wojciecha Smarzowskiego opowiadający o polskiej policji bije rekordy popularności w kinach. Wielu kierowców zastanawia się, ile jest w nim fikcji, a z jakimi sytuacjami można się rzeczywiście spotkać - przede wszystkim, czy policjanci tak powszechnie biorą łapówki, wymuszają mandaty oraz piją w pracy. Postanowiliśmy sprawdzić, jaka jest prawda o polskiej drogówce.

Z oficjalnych danych Komendy Głównej Policji wynika, że w 2011 r. ukarano w sumie 529 policjantów (to raptem 0,54 proc. wszystkich zatrudnionych), z czego 26 zostało wyrzuconych ze służby. Dla porównania, w 2001 r. pracę straciło aż 284 mundurowych, liczba ukaranych wyniosła prawie 3 tys. To jednak tylko suche zestawienie, które- podobnie jak film - nie musi oddawać rzeczywistości.

Reklama

Ukryta prawda

Prawdę znają tylko sami policjanci. "Motor" spytał kilku funkcjonariuszy, jak wygląda ich służba. Obawiając się konsekwencji żaden z nich nie zechciał wystąpić oficjalnie, zastrzegając, że wyjawi prawdę o swojej pracy, ale pod warunkiem zachowania anonimowości. Jako pierwszy opowiedział o niej sierżant sztabowy z kilkunastoletnim stażem w drogówce - nazwijmy go A. Na filmie już był, więc może ocenić, czy scenariusz odpowiada realiom.

"Reżyser chyba dawno nie widział pracy policji od kuchni, a jeśli już, to na pewno nie w Warszawie. Picie podczas służby? Jeszcze kilka lat temu koledzy siedzący za biurkiem popijali. Mój były przełożony musiał odejść na przymusową emeryturę po tym, jak świętował imieniny w gabinecie, a później wsiadł za kierownicę. Ktoś na niego doniósł i tylko dzięki mocnym plecom nie dostał dyscyplinarki. Teraz to niemożliwe. Zanim odkręciłbym flaszkę już miałbym kierownika referatu na karku. Poza tym zawsze znajdzie się uczynny kolega, który doniesie, że jestem po kilku głębszych. Kierowca też może wyczuć i zadzwonić do dyżurnego." - przyznaje A.

Alkohol to jedna strona medalu, ale co z łapówkami? "Wbrew temu, co widać w filmie, w stolicy nie jest to tak powszechne, choć moim zdaniem, jakby się ponownie nasilało. Z tego co wiem, gorzej jest w innych jednostkach w kraju. W Warszawie nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, czy ta osoba nie zna naczelnika, komendanta, ministra... Zdarzają się też kontrole BSW (policja w policji - red.), czy po prostu ktoś nakręci wszystko telefonem. Jest spore ryzyko wpadki, ale jeszcze większa pokusa, więc... - mówi A.

Jak opowiadają funkcjonariusze, łapówki biorą, aby dorobić do pensji. "Na wejście w drogówce dostajesz ok. 2 tys. zł, później dochodzą dodatki - mundurówka itp. - więc po kilkunastu latach służby jest ok. 3 tys. zł na rękę. Nie każdemu to wystarcza, a że ma możliwość, to bierze. W zależności od sprytu, może dorobić drugą pensję. Młodzi raczej nie biorą, dopiero po czasie przestają się bać" - opowiada inny stołeczny policjant z wydziału ruchu drogowego. Ten także nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem, z tego powodu nazywamy go B.

Od kogo i ile najczęściej biorą policjanci? "Dają zwłaszcza ci kierowcy, którzy boją się stracić uprawnienia z powodu przekroczenia limitu punktów karnych. Są to głównie przedstawiciele handlowi, kierowcy busów i tirów, taksówkarze, ale i zwykli kierowcy, którzy muszą dojeżdżać do pracy samochodem. Stawki? W zależności od grubości portfela i wysokości grzywny oraz cennika danego policjanta. Czasem to nawet więcej niż kwota wynikająca z mandatownika, ale kierowca unika punktów" - mówi B.

Bezpieczna "wziątka"

A jak się wręcza? Policjanci wymieniają kilka sposobów, ale podkreślają, że najbezpieczniejsze dla nich są te, kiedy pieniądze nie są przekładane bezpośrednio z ręki do ręki. Najlepiej gdy kierowca zostawia gotówkę z tyłu radiowozu, np. na dywaniku - w końcu mundurowi mogli nie wiedzieć o tych pieniądzach. I to właśnie dlatego wewnętrzne przepisy policji tylko sporadycznie i wyjątkowo zezwalają kontrolowanemu kierowcy wsiadać do policyjnego auta.

Pijani na celowniku

Szczególną kategorię wśród dających łapówki stanowią pijani kierowcy. Jak się okazuje, są oni na celowniku nieuczciwych mundurowych. "Nietrzeźwy kierowca lub rowerzysta to idealny cel. Zarobek jest o wiele większy, ryzyko wpadki mniejsze. Kierowcy panicznie boją się konsekwencji i są w stanie zapłacić każdą cenę - ponoć stawki zaczynają się od 1000 zł. W zamian za łapówkę w alkomat dmucha...policjant. Na wyświetlaczu pojawia się "0" i wszyscy są zadowoleni, a kierowcy raczej nie zależy, aby sprawa wyszła na jaw" - mówi policjant B.

Dodaje, że niektórzy idą o krok dalej. "Kilka lat temu w garnizonie dwóch naszych poszło po bandzie. Mieli spreparowany sprzęt, ten zawsze pokazywał 0,6 złotego (promila - red.). Pewnie sporo osób dałoby się złapać, gdyby nie kierowca, który okazał się sprytny i po propozycji dania łapówki zamiast do bankomatu po pieniądze pojechał na pobliską komendę zgłosić całą sprawę".

Wyrobić normę

Policjanci mają kilka metod na naciąganie kierowców. "Czasem trzeba było wyrobić normę mandatową, którą przewidział naczelnik. Więc na pewno nie było mowy o żadnych pouczeniach - dla każdego był mandat bez względu na tłumaczenie. A jak wyznaczony sektor był kiepski i kierujący sporadycznie przekraczali prędkość, trochę naginało się wyniki pomiaru, żeby nie wylądować w "słonecznym patrolu", czyli nie stać z lizakiem pod palmą (na rondzie de Gaulle'a w Warszawie - red.)" - mówi były policjant drogówki, który niedawno przeszedł na emeryturę.

Kierowcy są oszukiwani głównie dzięki niedoskonałością sprzętu pomiarowego, a także w związku z brakiem podstawowej wiedzy na temat działania tego typu urządzeń. Jeden z najpopularniejszych przekrętów to pokazywanie wyniku pomiaru innego auta, które jechało dość szybko. Wystarczy, że mundurowy nie wyzeruje wyświetlacza. Policjanci przyznają, że przy pomiarze w gęstym ruchu nigdy nie wiadomo, kto został "ustrzelony", więc zatrzymuje się osobę, którą najłatwiej "wyjąć" z potoku aut, tłumacząc że to ona najszybciej jechała. Sam miernik też może czasem wskazać błędne wartości, jeśli policjant np. uderzył mocno w jego obudowę.

Jeszcze większe pole do popisu mają funkcjonariusze poruszający się autem z wideorejestratorem. "Kierowcy nie zdają sobie sprawy, że wideorejestrator mierzy tylko prędkość radiowozu, a nie namierzanego pojazdu. Możliwości są więc nieograniczone" - mówi były policjant.

A sami policjanci na drodze czują się bezkarni? "Nie. Czasem zdarza się przejechanie na czerwonym świetle, zaparkowanie na zakazie, jednak niemal zawsze ktoś zrobi zdjęcie czy nagra film, który ukaże się w mediach czy Internecie i są kłopoty. Nie opłaca się tego robić, tak samo jak jechać "na bombie" bez zgody dyżurnego" - mówi były policjant.

Jeszcze kilka lat temu także prywatnym samochodem policjanci musieli jeździć ostrożnie. Powód? ""Szmata" (legitymacja policyjna - red.) zwykle wystarcza, aby kolega puścił wolno, ale jak się trafiło na służbistę i ten wypisał mandat, to zaczynały się schody. Trzeba było zapłacić grzywnę, a następnie traciło się premię. Na szczęście zmieniły się przepisy, teraz płaci się tylko mandat" - mówi funkcjonariusz.

Taryfa ulgowa

A czy można nie płacić mandatów? Jak mówią funkcjonariusze - można, lecz trzeba mieć immunitet. Z tego przywileju najchętniej korzystają posłowie. Zresztą w ich przypadku interwencja kończy się najczęściej na podejściu do pojazdu i... życzeniu miłej, bezpiecznej podróży. Z taryfy ulgowej korzystają także celebryci, pod warunkiem, że są grzeczni i nie popisują się przed mundurowymi.

Kierowca bez legitymacji poselskiej też może uniknąć kary, o ile będzie zachowywał się właściwie. Grożenie policjantowi zwolnieniem i wulgarne odzywki zwykle kończą się niemiło dla kontrolowanego i gwarantują problemy w przyszłości, w razie ponownej kontroli przez ten sam patrol.

tygodnik "Motor"
Dowiedz się więcej na temat: łamanie przepisów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy