Polskie powietrze truje. Ratunkiem zakaz poruszania się samochodami

​Jak chyba wszyscy w Polsce już wiedzą, ogromnym problemem Krakowa jest smog. Jego źródłami są piece domowe, opalane marnej jakości węgle lub wręcz odpadami, napływ zanieczyszczeń z okolicznych miejscowości, niedostateczne przewietrzanie położonego w niecce, do tego coraz szczelnie zabudowywanego miasta, wyziewy przemysłowe, wreszcie stale rosnący ruch samochodowy.

Trwa dyskusja o wpływie poszczególnych czynników na stan powietrza pod Wawelem, jak również o skutecznych metodach walki z zagrożeniem. Jednym ze sposobów jest próba skłonienia właścicieli prywatnych aut, by przesiedli się do środków komunikacji publicznej. Zachętą ma być zwolnienie z opłat za bilety. W listopadzie rajcy miejscy przyjęli uchwałę, zgodnie z którą zmotoryzowani mieszkańcy Krakowa mogą jeździć za darmo tramwajami i autobusami MPK, gdy dobowe stężenie pyłów zmierzone o godz. 16 i uśrednione z trzech stacji pomiarowych przekroczy 150 mikrogramów na metr sześcienny. I byłoby pięknie, gdyby nie kilka poważnych wątpliwości, związanych z podobnymi działaniami...

Reklama

Wszyscy narzekają na smog, co nie znaczy, że dobrowolnie zrezygnują z wygody, jaką daje własny samochód. A na pewno nie uczynią tego skuszeni wizją zaoszczędzenia kilku czy kilkunastu złotych, które mieliby wydać na bilety MPK. Wiele osób, skądinąd świadomych wagi problemu zanieczyszczenia powietrza, znajduje logiczne uzasadnienie swojej "nieekologicznej" postawy.

- Rano odwożę dwoje dzieci: jedno do przedszkola, drugie do szkoły. Po pracy je stamtąd odbieram. Nie ma mowy, by wracały do domu same, są na to za małe - mówi jeden z krakowian. - Jeżeli komunikacja miejska potrafi zorganizować mi rozsądny transport na trasie: dom -przedszkole - szkoła - praca - szkoła - przedszkole - dom, to bardzo proszę, będę z niej korzystał, niezależnie od tego, czy będzie darmowa czy nie. Jeżeli jednak taka podróż miałaby mi codziennie wyjąć z życia trzy godziny, to dziękuję bardzo, ale zostanę przy samochodzie.

- A mnie denerwuje, że system ten nie promuje osób takich jak ja, które już dawno zrezygnowały z jazdy samochodem. Korzystają one z karty miesięcznej, którą i tak będą musiały wykupić, bo przecież zawsze może zawiać silniej i smogu nie będzie, a wtedy jazda "na biletach" wyjdzie nieopłacalnie drogo. Podsumowując, jestem na nie - dodaje inna ze znajomych.

Na tym nie koniec. Warto bowiem zauważyć, że decyzja o zwolnieniu zmotoryzowanych z opłat za bilety MPK zapada nie na podstawie prognoz smogowych, lecz wyników pomiarów zanieczyszczeń i obowiązuje w dniu następnym. Po raz pierwszy została podjęta w piątek, 1. stycznia, w odniesieniu do soboty, 2. stycznia. Sęk w tym, że silny wiatr zdążył już wtedy wywiać pyły z Krakowa i możliwość jazdy tramwajami za friko, na podstawie dowodu rejestracyjnego pojazdu, nie miała żadnego wpływu na czystość powietrza w mieście. W tej sytuacji darmowa komunikacja miejska stała się jedynie formą "nagrody" za wcześniejsze niedogodności. Jaki w tym sens?

A liczni w Krakowie zmotoryzowani przyjezdni? Skąd niby mają dowiadywać się o podejmowanych z dnia na dzień przez lokalne władze decyzjach? A jeżeli nawet, to i tak przecież ludzie ci nie zrezygnują z wyjazdu do miasta swoimi autami.

Niestety, smutna prawda jest taka, że sama marchewka, zwłaszcza nie przesadnie smakowita, nie wystarczy. Potrzebny jest także kij, na przykład w postaci naprzemiennego zakazu poruszania się samochodami z parzystymi i nieparzystymi numerami rejestracyjnymi - sposobu na walkę ze smogiem, który wielokrotnie sprawdził się za granicą. Cóż, skoro u nas na sięgnięcie po takie rozwiązanie nie pozwala strach przed reakcją zmotoryzowanych obywateli, brak stosownych procedur (kto i jak miałby kontrolować przestrzeganie wspomnianego ograniczenia? jak karani byliby kierowcy, lekceważący ów zakaz?), jak i luk w prawie. Brak jednoznacznych i prostych przepisów przeszkodził  gospodarzom Krakowa w - również związanym z zagrożeniem smogowym - czasowym zamknięciu centrum miasta dla ciężarówek. Ze względu na konieczność uprzedniego dokonania licznych uzgodnień, opracowania alternatywnych tras ruchu itp. wprowadzenie tego zakazu okazało się tak skomplikowane i czasochłonne, że kompletnie mijało się z celem.

A tak nawiasem mówiąc... Z naszych pobieżnych obserwacji nie wynika, aby 2. stycznia ruch na krakowskich ulicach był mniejszy niż w inne soboty. Również rzecznik prasowy MPK przyznał, że nie wie, ile osób skorzystało tego dnia z darmowej komunikacji miejskiej, rezygnując z jazdy samochodem. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy