Policyjny szantaż. "Płacisz, albo zabieramy prawo jazdy"

​W PRL popularną formą nękania niewygodnych dla władzy obywateli, na przykład członków opozycji politycznej, było zatrzymywanie ich na 48 godzin w areszcie. Według osobliwej z punktu widzenia prawa logiki: mamy podstawy czy nie, przymkniemy faceta na dwie doby za kratkami i w ten sposób uprzykrzymy mu życie.

 Podobną taktykę, zachowując wszelkie proporcje, stosuje dzisiaj policja wobec kierowców. Nęka ich zatrzymywaniem prawa jazdy, uznając, że jest to lepsza forma dyscyplinowania sprawców wykroczeń drogowych niż sam mandat. Od kwietnia do lipca odnotowano ponad 5,6 tys. takich przypadków. Siedmiokrotnie więcej niż w całym roku 2013.

"(...) Odebranie prawa jazdy jest dla kierowcy pewną dolegliwością. Nie może dalej jechać. Prawo jazdy trafia z wnioskiem do sądu, a ten rozstrzyga, czy je odebrać na kilka miesięcy, czy nie. Niezależnie od decyzji to jednak trochę trwa" - stwierdził w wypowiedzi dla mediów rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski.

Reklama

Okazuje się, że niektórzy funkcjonariusze posuwają się jeszcze dalej i sięgają po, nie bójmy się tego słowa - szantaż. Oto list, który otrzymaliśmy od jednego z czytelników...

"W nocy z soboty na niedzielę jechałem ulicą Sopocką w Sopocie w kierunku Gdyni. Po wyjechaniu zza zakrętu zobaczyłem policjanta, który sygnalizował, żebym zjechał na pobocze - pisze Szymon. - Po przedstawieniu się, pokazuje mi dokonany pomiar prędkości z czasem, jaki upłynął od pomiaru. Zaproponowano mi mandat 300 zł i 8 punktów karnych (według pomiaru 84 km/godz. na ograniczeniu do 40), jednak odmówiłem przyjęcia mandatu, ponieważ urządzenie pomiarowe wykonywało tylko pomiar prędkości bez wykonania zdjęcia pojazdowi, któremu ten pomiar jest dokonywany, co jest wymagane przez przepisy. Wtedy policjant poinformował mnie, że skoro chcę iść do sądu, w takim razie on od razu występuje o zabranie mi prawa jazdy. Wprowadziło mnie to w osłupienie i powiedziałem, że w takim razie przyjmę już ten mandat. Oczywiście policjant mandat wystawił, a zgłoszenia do sądu o zabranie uprawnień nie wypisał. Widziałem, że wyprowadziła go z równowagi moja niechęć przyjęcia mandatu. (...)

Obecnie policja wie, że kierowcy są coraz bardziej świadomi przepisów (między innymi dzięki waszej stronie na Facebooku) i dostała nowy oręż do walki z obywatelami, którzy nie chcą przyjmować bezpodstawnych mandatów, w postaci składania wniosków o zabranie uprawnień.


Wracając do mojej historii mam wrażenie, że wystawienie mandatu zostało na mnie wymuszone szantażem, bo gdyby policjant chciał mi zabrać prawo jazdy i tak by to zrobił, a tak mandacik wystawiony, statystyka nabita, pieniążek będzie, komendant będzie zadowolony, a obywatel jest traktowany jako źródło wiecznego wyzysku.

Chciałbym zapytać czy wg Państwa policjant zachował się zgodnie z prawem, szantażując mnie i tak reagując na moje pierwotne nieprzyjęcie mandatu oraz czy sprawa o zabranie uprawnień mogłaby się odbyć przed rozprawą w sprawie mandatu, ponieważ gdybym wygrał tę drugą, to pierwsza byłaby bezpodstawna."

No tak, czasy się zmieniły, ale metody pozostają te same: "Jeżeli nie przyznacie się do pędzenia bimbru, to oskarżymy was o gwałt."

Spróbujemy wyjaśnić powyższą sprawę z prawnikami, a oto kilka komentarzy, które ukazały się po opublikowaniu przytoczonego listu na fejsbukowym profilu "Sfotografuj policjanta"...

Bartosz Chwirot: "Miałem bardzo podobną sytuację, również poprosiłem policjanta o skierowanie sprawy do sądu i tak jak ty zostałem zmuszony SZANTAŻEM (nazywajmy rzeczy po imieniu) do przyjęcia mandatu, w przeciwnym wypadku zostałbym pozbawiony uprawnień. Pod naciskiem oczywiście przyjąłem mandat, następnie złożyłem skargę na typka u jego przełożonych. Zostałem zbyty próbami wmówienia mi, że owe wykroczenia popełniłem i nie ma co do tego wątpliwości (całkowita wszechwiedza na temat zajścia), natomiast gdy zapytałem czy policjant ma prawo w ten sposób się zachować, w odpowiedzi usłyszałem: "Proszę Pana, ja nie jestem Duchem Świętym" (całkowicie nie dopuszczał do siebie, że szantaż miał miejsce). A więc moce "Ducha Świętego" zaczynają się, gdy mają osądzić Twoje wykroczenie, ale gdy dochodzi do łamania prawa przez pożal się Boże "stróża prawa" jesteś traktowany jak intruz. Napisałem odwołanie do sądu, w którym położyłem nacisk na to, iż zostałem zaszantażowany, a nie na to, że nie zgadzam się z mandatem. Cały czas czekam na odpowiedź z sądu."

Jatz von Platz: "Wszyscy widzimy, że Policja szybko ewoluuje, interpretując prawo wg własnego widzimisię; uczy się następnych patologicznych zachowań (vide - mierzenie zza krzaków itp) i próbuje trzymać nas za mordę, SZANTAŻUJĄC (co z kolei nie jest niczym nowym). Gdy będziemy im patrzeć na łapki, w końcu się opamiętają, ale to będzie długi proces..."

Michał Toporowski: "Nie może być tak, że policjant wybierając środek wychowawczy targuje się z obywatelem. "Panie zapłać mandat, bo jak nie, to zabieram prawko!" Nie! Albo zabieram prawko od razu albo od razu wystawiam mandat, a obywatel albo się zgadza albo nie i nic policjantowi do tego."

Dodajmy uczciwie, że nie wszyscy komentatorzy opowiadają się po stronie Szymona. Wielu z nich uważa, że jazda w mieście z prędkością ponaddwukrotnie wyższą od dopuszczalnej rzeczywiście dawała podstawy do zatrzymania mu prawa jazdy. I dziwią się, o co chodzi z ową rzekomą nieprawidłowością wykonania pomiaru...        

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy