Pogląd, że "z policją nie wygrasz" to prawda? Niekoniecznie

Zostałeś zatrzymany na drodze przez policję, która zarzuciła ci, że popełniłeś wykroczenie. Funkcjonariusz, jak się to ładnie określa, "zaproponował ci mandat karny". Jednocześnie informując, że możesz go nie przyjąć a wtedy sprawą zajmie się sąd. Jeżeli uznajesz, że twoja wina jest ewidentna, zazwyczaj pokornie przyznajesz się do błędu i przyjmujesz "propozycję", co najwyżej prosząc o jak najniższy wymiar kary. A co w sytuacji, gdy masz wątpliwości co do zasadności zarzutu?

Nie wiemy, czy kiedykolwiek prowadzono badania zachowań kierowców w takich wypadkach. My przynajmniej o nich nie słyszeliśmy, jednak intuicja i doświadczenie podpowiadają kilka możliwych scenariuszy.

Idziemy o zakład, że większość niesłusznie, przynajmniej w ich mniemaniu, obwinionych osób rezygnuje z dochodzenia swoich praw. Dla świętego spokoju, z obawy przed mitręgą związaną z wezwaniami na przesłuchania i rozprawy, albo z  braku wiary w sprawiedliwość i bezstronność Temidy. Na rozstrzygnięcie sądowe decydują się ludzie świetnie czujący się w tego typu sporach, głęboko przekonani, że racja znajduje się po ich stronie i dysponują wystarczająco mocnymi argumentami, a także ci, którzy poddając się bez walki naprawdę mają wiele do stracenia - grozi im odebranie prawa jazdy czy odmowa wypłaty odszkodowania za skutki kolizji lub wypadku.

Reklama

Pogląd, że "z policją nie wygrasz", bo w zderzeniu prawdy funkcjonariusza i prawdy kierowcy sąd (zwłaszcza pierwszej instancji, wydający wyrok w trybie nakazowym, bez udziału stron) zawsze staje po stronie tzw. stróżów prawa, jest tak powszechny, że każdy przypadek, pokazujący, iż może być inaczej, bywa szeroko komentowany.

Media obiegła właśnie informacja, dająca nadzieję kierowcom, przyłapanym przez policyjne patrole, poruszające się radiowozami wyposażonymi w wideorejestratory. Pan Aleksander został zatrzymany pod zarzutem znacznego przekroczenia prędkości - na zwykłej drodze, w terenie niezabudowanym, jechał rzekomo aż 136 km/godz. On sam twierdził, że to niemożliwe, bowiem miał wówczas włączony tempomat, ustawiony na 90 km/godz. Dlatego odmówił przyjęcia mandatu. Ostatecznie został przez sąd uniewinniony.

Sukces? Owszem, ale warto pamiętać o paru istotnych okolicznościach. Prowadzona przez pana Aleksandra sądowa batalia trwała półtora roku - ile trzeba mieć czasu i wytrwałości, aby wdawać się w tak długotrwałe spory? Kierowca, o którym mowa,  należy do stowarzyszenia "Prawo na drodze". Można zatem przypuszczać, że jest osobą ponadprzeciętnie zorientowaną w prawnych paragrafach i procedurach. Niewykluczone zresztą, że w swojej walce nie był osamotniony i mógł liczyć na fachowe wsparcie. Poza tym, jak przyznał przed kamerą, przyświecał mu wyższy cel - chciał "odkłamać" pomiary wykonywane za pomocą wideorejestratorów. Zwykły śmiertelnik miałby zapewne mniejsze szanse i słabsze motywacje...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama