Plaga jazdy na zderzaku

Jednym z najcięższych grzechów popełnianych przez kierowców na polskich drogach jest jazda "na zderzaku". Od lat mówi się, że wreszcie należałoby zacząć zabrać się na poważnie ze zwalczaniem tej plagi. Niestety, na mówieniu się kończy. Zresztą sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać...

W ubiegłym roku przyczyną 2216 spośród ogółem 30 288 wypadków drogowych odnotowanych w policyjnych raportach było "niezachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami". W takich zdarzeniach zginęło 71 osób, a prawie 3000 zostało rannych. Szczególnie dobitnie wspomniany problem widać na autostradach, gdzie wskutek braku odpowiedniego dystansu doszło do 94 wypadków na 415 ogółem.

 Sęk w tym, że polskie przepisy liczbowo określają jedynie odległość, jaką należy zachowywać w tunelach zlokalizowanych poza terenem zabudowanym i mających ponad 500 m długości (o ile się nie mylimy, jak na razie mamy w kraju tylko jeden taki przesmyk). W przypadku pozostałych dróg Prawo o ruchu drogowym stanowi tylko (art 19.), że "Kierujący pojazdem jest obowiązany (...) utrzymywać odstęp niezbędny do uniknięcia zderzenia w razie hamowania lub zatrzymania się poprzedzającego pojazdu." Jaki konkretnie? Tego paragrafy nie precyzują.

Reklama

To się miało zmienić. W połowie 2018 r. prasa donosiła, że "w Ministerstwie Infrastruktury trwają prace nad przepisami, które skończą z jazdą "na zderzaku" (...) Resort najpierw określi, jaki odstęp trzeba będzie zachowywać na drogach ekspresowych i autostradach, a potem ustali wysokość kar za nieprzestrzeganie przepisu." Zmiany, jak zapowiadano, miały wejść w życie w 2019 r. Nie weszły do dzisiaj.

Jednak nawet gdyby stało się inaczej, pozostałaby kwestia przestrzegania znowelizowanych przepisów i ich egzekwowania. Co prawda policja chwali się, że dysponuje już sprzętem, pozwalającym na dokładne mierzenie odległości między znajdującymi się w ruchu pojazdami, ale jakoś trudno uwierzyć, że znalazłyby one powszechne zastosowanie. Idziemy o zakład, że po pewnym czasie zasada bezpiecznego dystansu byłaby ignorowana równie nagminnie, jak obecnie lekceważone są ograniczenia prędkości na autostradach. Z tego samego powodu - znikomego ryzyka wpadki.

Nie wiadomo, jak byłby zdefiniowany właściwy odstęp między pojazdami na drogach szybkiego ruchu. W Niemczech i Francji, wedle obowiązujących tam przepisów, musi on wynosić co najmniej tyle metrów, ile wynosi połowa prędkości. W przełożeniu na polskie realia oznaczałoby to, że pędząc autostradą 140 km/godz. nie powinniśmy zbliżać się do pojazdu przed nami bardziej niż na 70 m. Proste? Niby tak, ale wielu ludziom ocena odległości na oko sprawia duże trudności. Z pewnością powstałyby spory, czy faktycznie, jak wykazał policyjny pomiar, trzymaliśmy dystans 65 metrów, czy, jak sami byliśmy przekonani i teraz przekonujemy patrol drogówki albo sąd, dziesięć metrów większy. A co w sytuacji, gdy nagle zostaliśmy wyprzedzeni i przed naszą maską pojawił się inny samochód? Czy w imię przepisów o bezpiecznej odległości powinniśmy natychmiast ostro zahamować, stwarzając w ten sposób dodatkowe zagrożenie na drodze?

W Wielkiej Brytanii uczestników kursów nauki jazdy uczy się reguły dwóch sekund. Uważa się bowiem, ze jest to minimalny czas potrzebny kierowcy, by zdążył zareagować na zmianę sytuacji na drodze.

Należy znaleźć jakiś punkt odniesienia, na przykład przydrożny słup, znak drogowy lub drzewo i w momencie, gdy tył pojazdu przed nami mija owo miejsce, powiedzieć: "only a fool breaks the two-second rule" ("tylko głupiec łamie zasadę dwóch sekund"). Jeżeli w trakcie wypowiadania normalnym tonem tej frazy, co powinno trwać właśnie dwie sekundy, przód naszego auta nie znajdzie się dalej niż na wysokości  wspomnianego słupa, znaku czy drzewa, będzie to oznaczało, że utrzymujemy odpowiedni  dystans.

Jak łatwo obliczyć, pojazd poruszający się z szybkością 100 km/godz. w ciągu dwóch sekund pokonuje około 56 m, czyli reguła "two seconds" daje nieco większy margines bezpieczeństwa niż zasada połowy prędkości. Z drugiej strony, podczas szkoleń przyszłych kierowców w Skandynawii mówi się nie o dwóch, lecz o trzech sekundach lub nawet, w trudniejszych warunkach drogowych - czterech.

I tu dochodzimy do sedna problemu. Przeniesienie reguły trzech sekund na autostrady w naszej ojczyźnie oznaczałoby, że dwa samochody jadące z prędkością 140 km/godz. musiałoby dzielić 117 metrów. Z punktu widzenia polskiego kierowcy jest to gigantyczna luka. A na polskiego kierowcę luka na drodze działa niczym magnes. Dostrzegając lukę od razu kombinuje, jakby się w nią wcisnąć. A wtedy wszelkie kalkulacje dotyczące bezpiecznego odstępu natychmiast biorą w łeb...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy