Nowy pomysł PiS to pomysł na odwrócenie uwagi społeczeństwa?

​Chytry plan? Prowokacja? Chęć odwrócenia uwagi opinii publicznej od innych, ważniejszych problemów? Zwykła bezmyślność? Powyższe pytania można sobie postawić po przeczytaniu informacji o propozycji takiej zmiany Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia, by osoba ukarana mandatem nie mogła odmówić jego przyjęcia. Swoich racji mogłaby dochodzić dopiero w sądzie, o ile oczywiście wniosłaby do niego odwołanie. Nie trzeba nadzwyczajnej biegłości w polityce, aby zorientować się, że powyższy pomysł jest wymierzony przede wszystkim w uczestników ulicznych protestów, zdaniem władzy - nielegalnych. Rykoszetem oberwaliby jednak również kierowcy.

Przypomnijmy, że obecnie jest dokładnie odwrotnie - sprawca domniemanego wykroczenia, na przykład drogowego, ma prawo odmówić przyjęcia mandatu, o czym jest obowiązkowo informowany przed jego wystawieniem. Wówczas owszem, sprawa zazwyczaj trafia do sądu, ale na wniosek karzącego, a nie karanego.

Taką ścieżkę wskazują sami rządzący. "Wystawiono ci mandat drogowy? Masz pewność, że wypisano ci go niesłusznie? (...) Sprawdź, kiedy i jak odwołać się od mandatu" - czytamy w serwisie gov.pl. Dalej otrzymujemy zestaw konkretnych informacji: kto może się odwołać i w jakich przypadkach ("Na przykład przekraczasz prędkość, bo masz atak schizofrenii i wydaje ci się, że musisz uciekać"); co należy przygotować; kiedy składa się dokumenty; ile to kosztuje ("Przeprowadzenie postępowania w sądzie jest bezpłatne"); jak długo czeka się na zakończenie sprawy ("Nie ma określonego terminu rozpatrzenia wniosku o uchylenie mandatu drogowego. Sądy starają się jednak, żeby czas oczekiwania był jak najkrótszy. Dostaniesz list, z którego dowiesz się o terminie posiedzenia w twojej sprawie. Na zakończenie posiedzenia sędzia wyda postanowienie o uchyleniu mandatu albo odmowę jego uchylenia. Pamiętaj, że nie możesz odwołać się od takiej decyzji sądu.") itp.

Reklama

Zapytaliśmy obserwatorów fejsbukowego profilu motoINTERIA o ich doświadczenia  z odmową przyjęcia mandatów drogowych. Okazują się na ogół raczej pozytywne.

"Wygrałem tę sprawę bo nie przyjąłem mandatu od drogówki i sąd podzielił moje wątpliwości co do zasadności"...

"Mój ojciec kiedyś nie przyjął i sąd uznał jego winę, ale zmienił mandat na karę nagany"...

"Nie przyjąłem mandatu za przekroczenia czasu pracy od ITD, sąd ukarał mnie ponad 10x niższą grzywną, Drugi raz nie przyjąłem mandatu 50 zł ,za rzekomą kolizję parkingową (po ok. 2 m-cach od zdarzenia, bez dowodów, jedynie na postawie potwierdzenia, że w tym dniu byłem na rozładunku w firmie obok, zdarzenie poza drogą publiczną). Sąd w trybie nakazowym ukarał mnie 200 zł mandatu, a po moim odwołaniu zostałem uniewinniony."

"Dwa razy odmówiłem przyjęcia mandatu i dwa razy rozpatrzono na moją korzyść, wszystko za prędkość"...

"Wygrałem"... "Ja też"... "Uniewinniony"...

Dodajmy, że nawet przyjęcie mandatu nie musi oznaczać ostatecznej akceptacji kary. Otwartą furtkę pozostawia wspomniany już Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia. Jego art. 101 stanowi, iż "Prawomocny mandat karny podlega niezwłocznie uchyleniu, jeżeli grzywnę nałożono za czyn niebędący czynem zabronionym jako wykroczenie (...) Uchylenie następuje na wniosek ukaranego (...) złożony nie później niż w terminie 7 dni od uprawomocnienia się mandatu lub na wniosek organu, którego funkcjonariusz nałożył grzywnę, albo z urzędu."

Pomysłodawcy nowelizacji przepisów uzasadniają swoje propozycje chęcią odciążenia sądów (to argument problematyczny, gdyż postępowania, dotyczące odwołań od mandatów, stanowią tylko około 1 proc. wszystkich spraw) i policji, a także... dobrem obywateli, bowiem "odmowa przyjęcia mandatu przez sprawcę niejednokrotnie ma charakter impulsywny i nieprzemyślany". Słowem: odmówią, a potem tego żałują, bo pakują się w dodatkowe kłopoty. Trzeba ich przed tym uchronić.

Hm... Impulsywny? (jakież to piękne słowo...). Bardzo wątpliwe. Większość zatrzymanych przez policję kierowców przyjmuje mandat, nawet wtedy, gdy nie do końca się z nim zgadza. Dla świętego spokoju, z obawy przed dodatkową mitręgą,  stratą czasu, cenniejszego często od kilkuset złotych grzywny. Trzeba być nie lada prawniczym wyjadaczem albo mieć mocne przekonanie o swojej niewinności, by decydować się na postępowanie przed sądem.

Projekt nowelizacji kodeksu jest projektem poselskim. Z jednej strony znacznie upraszcza i przyspiesza to proces legislacji, uwalniając na przykład od konieczności prowadzenia żmudnych konsultacji społecznych, z drugiej sprawia, że może łatwiej trafić do szuflady. Wzburzył bowiem nie tylko opozycję. Dystansują się od niego także niektórzy politycy obozu rządzącego, a Jarosław Gowin, szef  koalicyjnego Porozumienia, wprost oświadczył, że jest przeciw.

Propozycja firmowana przez grupę parlamentarzystów może więc przepaść tak samo, jak przepadł zamiar odbierania prawa jazdy wszystkim kierowcom, którzy przekroczą dopuszczalną prędkość o więcej niż 50 km/godz., również poza obszarami zabudowanymi. Oficjalnie stało się tak na wniosek starostów powiatowych, którzy obawiali się nawału dodatkowej roboty z zatrzymanymi dokumentami. Nieoficjalnie - ze strachu przed rozsierdzeniem zmotoryzowanej części elektoratu. Który przecież też bywa karany mandatami...                       

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy