Niesamowite. Policja przegrała w sądzie. Dobra zmiana?

Punkt pierwszy: policjant ma zawsze rację. Punkt drugi: a co w wypadku, gdy racji jednak nie ma? Wtedy patrz punkt pierwszy... Ostatnio jednak zapadł wyrok, który wydaje się być początkiem zmiany tego typu mentalności.

Przekonanie, że z "władzą", uosabianą przez ludzi w mundurach, nikt nigdy nie wygra, ma w Polsce bardzo długą tradycję, sięgającą co najmniej do początków PRL, a może nawet jeszcze głębiej. Niczego nie zmieniły tu przemiany zapoczątkowane w roku 1989 r. Dlatego wiele osób musi zdumiewać postawa pewnej sędzi z Poznania...

Do wydarzeń, które leżą u źródeł owego zdumienia, doszło przed niemal trzema laty. W sierpniu 2014 r. patrolująca miasto radiowozem policjantka Marta Cichocka (zezwoliła na podawanie swoich danych) na jednej z poznańskich ulic zatrzymała samochód, którego kierowca popełnił, jej zdaniem, dwa wykroczenia: gwałtownie zahamował, stwarzając w ten sposób zagrożenie na drodze, oraz trzymał w ręku telefon komórkowy. Popełnił, zahamował i trzymał, a właściwie popełniła, zahamowała i trzymała, bowiem była to kobieta.

Reklama

Prowadząca wspomniane auto Renata M., okulistka z okolic Konina, nie przyjęła proponowanego jej mandatu, więc obie panie spotkały się w sądzie. Sąd przeanalizował nagranie z pokładowej kamerki w pojeździe lekarki i uznał, że o żadnym naruszeniu przepisów ruchu drogowego nie ma mowy. Nie było "gwałtownego, niebezpiecznego hamowania", lecz najzwyklejsze wytracenie prędkości. Funkcjonariuszka, według sądu, nie mogła też dostrzec komórki w ręku kierowcy.

Uniewinnienie Renaty M. musiało zdziwić wszystkich, którzy daliby obić się pałką służbową w obronie opinii, że w starciu: słowo policjanta przeciw słowu (niechby nawet popartemu filmikiem z kamerki i zeznaniami świadków) zwykłego śmiertelnika, Temida zawsze, ale to zawsze opowiada się po stronie przedstawicieli stróżów prawa i porządku. Choćby dla podtrzymania ich autorytetu w społeczeństwie. Jednak jeszcze bardziej zaskakujący był dalszy rozwój wydarzeń. Życie bowiem nie postawiło bynajmniej w tym miejscu kropki. Otóż sąd zarzucił policjantce składanie fałszywych zeznań i postanowił zawiadomić o tym prokuraturę. Ostatecznie 11 kwietnia Marta Cichocka została prawomocnie skazana na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i trzy lata zakazu pracy w policji, co oznacza automatyczne zwolnienie ze służby. Nie pomogło wstawiennictwo jej kolegów, którzy w liczbie kilkudziesięciu zjawili się na rozprawie apelacyjnej.

Myślimy prostolinijnie i wierzymy, że czarne jest czarne, białe białe, a sąd wnikliwie rozpatrzył wszelkie okoliczności związane z opisanym wyżej incydentem i wydał sprawiedliwy wyrok. Jednak ludzie skłonni wierzyć w teorie spiskowe i we wszystkim doszukiwać się drugiego dna, będą zapewne snuć najróżniejsze podejrzenia.

Może policjantka faktycznie wykazała się nadgorliwością, wynikającą, jak sugerowała sędzia, z chęci wykazania się aktywnością i poprawienia swoich statystyk wykrywalności wykroczeń? A może padła ofiarą prawniczo-lekarskiej sitwy? ("Jak ją legitymowałam, to śmiała mi się prosto w twarz. Mówiła, że ma znajomości w prokuraturze i sądzie. I że nas załatwi" - zeznawała przed sądem Marta Cichocka, relacjonując swoją rozmowę z Renatą M.).

To są oczywiście czyste spekulacje. Nie mamy żadnych podstaw, aby opowiedzieć się za którąkolwiek z powyższych interpretacji rzeczonego wyroku. Chcielibyśmy jedynie zwrócić uwagę na słowa Andrzeja Szarego, szefa policyjnych związkowców w Wielkopolsce, który stwierdził, że od tej chwili "policjanci będą robić swoje, ale ten wyrok będą mieli z tyłu głowy". Hm... Czy to źle? Może warto, by brali po uwagę, że choć "policjant ma zawsze rację", to zdarza się jednak, że wymiar sprawiedliwości mu jej nie przyznaje...

Marta Cichocka uważa, że skutkiem wyroku w jej sprawie będzie to, że policjanci zaczną się bać wystawiania mandatów. Do dziś też utrzymuje, że rację miała. Chociaż wyrok jest prawomocny, zapowiada złożenie kasacji. Będziemy zatem przyglądać się dalszemu rozwojowi sprawy.

Poniżej odczytywanie wyroku pierwszej instancji.

Maria Odrowąż

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama