Niemcy ostrzegają przed polskim wynalazkiem. Nie chcą konkurencji?

Niemiecki automobilklub ADAC ostrzega potencjalnych nabywców przed polską "alternatywą" dla fotelika dziecięcego - urządzeniem o nazwie Smart Kid Belt. Chociaż produkt posiada wszystkie niezbędne certyfikaty, w opinii niemieckich ekspertów, nie zapewnia wystarczającego poziomu ochrony najmłodszym pasażerom.

Nie ulega wątpliwości, że Smart Kid Belt w pełni chroni przed... mandatem. W art. 39. podpunkt 3. Prawa o ruchu drogowym czytamy, że dzieci mające mniej niż 150 cm wzrostu muszą być przewożone w "foteliku bezpieczeństwa dla dziecka lub innym urządzeniu przytrzymującym dla dzieci, zgodnym z masą i wzrostem dziecka oraz właściwymi warunkami technicznymi określonymi w przepisach Unii Europejskiej lub w regulaminach EKG ONZ dotyczących urządzeń przytrzymujących dla dzieci w pojeździe". 

Polski Smart Kid Belt spełnia każdy z tych warunków - nie ma więc obawy, że w razie kontroli drogowej za stosowanie tego urządzenia policjant ukarze kierowcę grzywną. Smart Kid Belt posiada też europejską homologację ECE 4404 wymaganą dla fotelików, co oznacza, że może być stosowany w każdym państwie Unii Europejskiej. Czy negatywna opinia ADAC to wynik nacisków ze strony producentów samych fotelików, których siedziby mieszczą się często właśnie w kraju za Odrą?

Reklama

Na dobrej klasy fotelik nierzadko wydać trzeba kilkaset euro. Produkt polskiej firmy wyceniany jest w Niemczech na... 35 euro. Zdaniem ADAC zagadnienia nie można jednak spłycać wyłącznie do kwestii finansowych.

Testy zderzenia czołowego przeprowadzone przez niemiecki automobilklub odbyły się przy prędkości 64 km/h - przy zachowaniu norm Euro NCAP. Urządzenie posłużyło do zamocowania manekina o wzroście 115 cm. Co ciekawe, sam przebieg testu wygląda całkiem niewinnie. Pasy z zamontowanym Smart Kid Beltem utrzymują manekina na miejscu, można więc odnieść wrażenie, że test potwierdza skuteczność polskiego wynalazku.

Specjaliści ADAC zwracają jednak uwagę, że urządzenie nie może być traktowane jako alternatywa dla fotelika dziecięcego z dwóch powodów. Po pierwsze, w przeciwieństwie do nich, nie chroni przed konsekwencjami zderzeń bocznych (chociaż ten argument w przypadku crash-testu symulującego zderzenie czołowe jest raz - naciągany, dwa - jednak oczywisty). Po drugie - podobnie jak sam pas bezpieczeństwa - naraża dziecko na duże ryzyko obrażeń wewnętrznych. Niemieccy eksperci dopatrzyli się też zwiększonego ryzyka obrażeń szyi.

W czym problem? ADAC tłumaczy, że winna jest sama konstrukcja trzypunktowych pasów bezpieczeństwa, która nie uwzględnia anatomii najmłodszych. Chodzi o to, że w momencie uderzeni biodrowa część pasa stabilizuje ciało, przenosząc obciążenia na kości miednicy, które u dorosłych stanowią "sztywną" całość (wraz z kośćmi łonową czy stawem biodrowym). Problem polega na tym, że u dzieci nie są one jeszcze wystarczająco skostniałe i nie mogą przenosić tak dużych obciążeń.

Eksperci od anatomii tłumaczą, że kości miednicy u dzieci są zdecydowanie bardziej elastyczne niż u dorosłych, więc pas może łatwo się z nich ześlizgnąć narażając na poważne obrażenia narządy wewnętrzne. Właśnie z tego względu w fotelikach dla mniejszych dzieci stosuje się pasy pięciopunktowe, które przenoszą obciążenie nie na miednicę lecz uda. 

Natomiast foteliki dla starszych dzieci najczęściej wykorzystują standardowe, trzypunktowe pasy samochodowe.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama