Na biednym Wschodzie (w tym w Polsce) giną ludzie. A na Zachodzie…

We Francji, w efekcie samobójstwa drugiego pilota, rozbił się lecący z Barcelony do Düsseldorfu Airbus 320 niemieckich linii Germanwings. Uderzenia o alpejskie zbocze nie przeżył żaden ze znajdujących się na pokładzie 150 pasażerów i członków załogi. Konferencje prasowe, ogromne zainteresowanie dziennikarzy, żałoba, flagi na masztach opuszczone do połowy, politycy przerywają swoje normalne zajęcia, miejsce tragedii wizytują przywódcy Niemiec, Francji i Hiszpanii...

Tego samego dnia zostaje opublikowana informacja, że w 2014 r. na drogach państw Unii Europejskiej zginęło niemal 25,7 tysięcy osób. Przeszła bez większego echa. Czy ci ludzie i ich bliscy nie zasługują na równie wielką troskę władz i podobne współczucie jak ofiary wypadków lotniczych?

Cóż, tak już jest, że śmierć rozproszona, rozłożona między tysiące zdarzeń i wiele dni, budzi  nieporównanie mniejsze poruszenie niż ta skoncentrowana w czasie i przestrzeni. Dlatego katastrofy samolotów pasażerskich skupiają uwagę mediów i opinii publicznej, podczas gdy wypadki drogowe spowszedniały, stały się smutnym, ale nieodłącznym elementem codzienności.

Reklama

Licencja pilota jest dokumentem dużo trudniej dostępnym i rzadziej spotykanym niż prawo jazdy. Ponadto wciąż nie brakuje ludzi, dla których latanie maszynami cięższymi od powietrza pozostaje niewytłumaczalnym cudem i dlatego wzbudza respekt. Na wyobraźnię działa także nieuchronność losu. Na drodze czasem udaje się wyjść cało nawet z najgorszych     sytuacji. W samolocie czujemy się całkowicie bezradni, pozbawieni jakiegokolwiek wpływu na bieg wydarzeń.

Wróćmy jednak na ziemię i przyjrzyjmy się bliżej danym, opublikowanym w Brukseli. Pokazują one, jaka przepaść wciąż dzieli państwa bogatego Zachodu i uboższego Wschodu. Także w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu drogowego.

W przeliczeniu na milion mieszkańców najmniej osób ginie w wypadkach na Malcie, w Holandii, Wielkiej Brytanii, Danii i Hiszpanii. Najwięcej - na Łotwie, w Rumunii, Bułgarii, na Litwie i, niestety, w Polsce. Dlaczego? Powodów jest kilka...

Mawia się, że frak na człowieku leży dobrze dopiero w trzecim pokoleniu. Podobnie jest z samochodami. Zachód ma nieporównanie dłuższe i bogatsze tradycje motoryzacyjne od Wschodu, gdzie miliony ludzi niemal z dnia na dzień przesiadły się z furmanek do pojazdów mechanicznych. A to musi przekładać się na umiejętności kierowców, kulturę na jezdniach, szacunek dla przepisów ruchu.

Na bezpieczeństwo wpływa wiek i stan techniczny samochodów, a trudno nie zauważyć, nie wnikając w przyczyny tej sytuacji, że na Zachodzie jest pod tym względem o niebo lepiej niż na Wschodzie. Pojazdy, którymi nie chcą już jeździć tam - trafiają tu.     

Duże znaczenie ma infrastruktura drogowa. Raport Komisji Europejskiej jasno wskazuje, że najbezpieczniej jeździ się po autostradach, a tych w krajach "starej" Unii jest wciąż zdecydowanie więcej niż w państwach przyjętych do UE już w XXI wieku.

W Holandii tylko 11 proc. wszystkich ofiar śmiertelnych wypadków drogowych stanowią piesi. W Rumunii i na Litwie - 39 proc. W Polsce - 34 proc. Te dysproporcje to efekt braku obwodnic miejscowości, chodników, wystarczającego oświetlenia, kładek nad ruchliwymi drogami, przejść podziemnych, a także... zdrowego rozsądku.

Chyba tylko w naszej części Europy można zobaczyć staruszkę usiłującą przemknąć wśród pędzących samochodów na drugą stronę dwupasmowej ekspresówki. Natknąć się w nocy na zawianego dżentelmena, łapiącego "okazję" na środku ciemnej szosy. I spotkać mądrali, przekonujących, że nakaz noszenia po zmroku elementów odblaskowych to idiotyczny, ograniczający wolność osobistą wymysł biurokratów.

Oczywiście swoje robi też zachowanie kierowców, powszechne lekceważenie przepisów, mających na celu bezpieczeństwo pieszych. Dobrze wiemy, ile krytyki wśród zmotoryzowanych wywołuje propozycja ograniczenia prędkości w centrach miast do 30 km/godz.  A tak w ogóle trudno oprzeć się wrażeniu, że na drogach na Wschodzie widuje się o wiele więcej pieszych niż na Zachodzie...

Zgodnie z planami władz Unii Europejskiej w latach 2010 - 2020 liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych ma spaść o połowę. W 2014 r. w porównaniu do 2013 r. zmniejszyła się zaledwie o 1 proc. co stawia pod znakiem zapytania osiągnięcie celu wytyczonego na całą dekadę.

"To był bardzo zły rok, jeśli chodzi o poprawianie bezpieczeństwa na europejskich drogach. Niektóre  państwa członkowskie radzą sobie znacznie lepiej niż inne, dlatego aby zredukować liczbę ofiar na drogach, musimy stale rozwijać nowe metody i działania oraz wymieniać się najlepszymi doświadczeniami" - stwierdziła unijna komisarz ds. transportu Violeta Bulc.

Dla kierowców gorsze niż oczekiwano statystyki mogą oznaczać jedno: nowe pomysły urzędników z Brukseli. Jeszcze bardziej restrykcyjne przepisy, jeszcze większe wymogi wobec wyposażenia pojazdów w różnorakie systemy bezpieczeństwa. I dodatkowe uzasadnienie dla podwyżek mandatów...   

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy