Mylące ograniczenia prędkości?

Zamiast remontu, znak z ograniczeniem prędkości – to często stosowany sposób na poprawienie bezpieczeństwa na drogach. Jednak takie nakazy rzadko są respektowane. Wielu kierowców uważa je za mylące.

Dochodzi jednak do sytuacji, kiedy na dwupasmowej trasie obowiązuje ograniczenie do 40 kilometrów na godzinę. Wtedy pojawia się pytanie, kto decyduje o ustawianych znakach. - Ci, którzy próbowali jechać szybciej, skończyli tragicznie. W tych miejscach doszło bowiem do kilku śmiertelnych wypadków - mówi ekspert ruchu drogowego z warszawskiej drogówki, Wojciech Pasieczny.

Podaje przykład wjazdów i zjazdów z trasy toruńskiej. - Tu jest naprawdę duże natężenie ruchu. Gdyby można tu było jeździć 80 kilometrów na godzinę, nikt nie miałby szansy włączyć się do ruchu - argumentuje. Dodaje, że zwraca się też uwagę na stan nawierzchni i koleiny. Z Wojciechem Pasiecznym rozmawiał reporter RMF Paweł Świąder.

Reklama

W Warszawie o miejscu ustawienia znaku i liczbie na nim widniejącej decyduje Inżynier Ruchu Miasta Stołecznego Warszawy, często sugerując się opiniami policji. Jego decyzje są wprowadzane w życie przez Zarząd Dróg Miejskich. Jednak okazuje się, że propozycje zmian organizacji ruchu, a zatem i ustawianych znaków, może złożyć w zasadzie każdy. Trudno jednak ocenić, jak takie sugestie będą rozpatrzone.

Na drogach trwa teraz gorący okres i dlatego warto uważnie przyglądać się znakom. Wiele nowych tablic może pojawić się zwłaszcza w okolicach cmentarzy.

RMF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy