Mniej radarów, mniej... ofiar

Katastrofa, dramat, anarchia. W tych trzech słowach streścić można wydźwięk wielu komentarzy, które pojawiły się w zeszłym roku w związku z nowelizacją Prawem o Ruchu Drogowym.

Przypomnijmy, że oprócz zwiększenia limitów prędkości, w ustawie pojawił się również zapis mówiący o tym, że z dróg zniknąć mają atrapy fotoradarów.

Co oczywiste, większość kierowców przyjęła ten zapis z radością. Nie brakowało jednak takich, którzy wróżyli nam prawdziwy drogowy kataklizm. Niezadowolenia nie ukrywali również przedstawiciele gminnych samorządów. W niektórych przypadkach wpływy z fotoradarów nierzadko przekraczały 50 procent gminnych budżetów.

Okazuje się, że tzw. "fotopstryki" znikają nie tylko z polskich dróg. W województwie londyńskim, jak wielu złośliwców określa obecnie Wielką Brytanię, z powodu oszczędności masowo usuwane są fotoradary. Chociaż w Anglii przy drogach ustawionych jest jeszcze ok. 6000 kamer, aż 44 procent z nich jest wyłączona.

Reklama

Czy masowa eksterminacja fotoradarów wpłynęła na poziom bezpieczeństwa na drogach?

Jak wyliczają dziennikarze angielskiego "Mail online", w ostatnich trzech miesiącach, gdy z dróg znikło wiele urządzeń rejestrujących, liczba wypadków śmiertelnych spadła w Anglii aż o 14 procent! Nie było to np. związane ze spadkiem natężenia ruchu, który zmalał w tym czasie jedynie o 1,3 procenta. Tymczasem w ostatnim roku liczba ofiar śmiertelnych na brytyjskich drogach spadła o rekordowe 21 procent!

Czyżby więc, paradoksalnie, zmniejszenie liczby fotoradarów przyczyniło się do wzrostu bezpieczeństwa? Nie jest tajemnicą, że - w niektórych sytuacjach - kamery drogowe czynić mogą więcej złego niż korzyści. Kierowcy, zamiast skupiać się na sytuacji na drodze, wypatrują "fotopstryków", nierzadko - by uniknąć mandatu - gwałtownie hamują, co skończyć się może najechaniem na tył lub utratą panowania nad kierownicą.

W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Polsce, nie brakuje głosów twierdzących, że lansowana przez ostatnich kilka lat polityka instalowania jak największej liczby fotoradarów podyktowana była raczej względami finansowymi niż troską o drogowe bezpieczeństwo. Na Wyspach coraz większym problemem stają się kierowcy siadający za kierownicę pod wpływem alkoholu lub narkotyków, do walki z którymi potrzebni są funkcjonariusze i nowe radiowozy, a nie stacjonarne fotoradary. Coraz więcej policjantów i przedstawicieli lokalnych władz przyznaje, że instalowanie tak dużej liczby kamer drogowych nie było do końca przemyślane.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy