Mały błąd, wielka tragedia!

Dzień, jak co dzień - południe, pogoda pod psem, wieje nudą.(*)

Ponieważ ślęczenie z wzrokiem tępo wbitym w ekran telewizora nie jest naszą ulubioną rozrywką, wraz z żoną i dzieckiem postanowiliśmy się przewietrzyć. Z nadzieją na udane popołudnie zapakowaliśmy się więc do naszego swifta i ruszyliśmy na podbój okolicy.

Na jednym ze skrzyżowań, chcąc skręcić w lewo zatrzymaliśmy się, by przepuścić samochody jadące z przeciwnego kierunku. Ponieważ tego typu sytuacje zawsze niosą ze sobą pewne niebezpieczeństwo, koła w aucie wyprostowane (żeby w przypadku uderzenia nie być wepchniętym na przeciwległy pas), a ja nerwowo zerkam w lusterka. Po chwili pojawia się w nim niewielki punkt, który jednak szybko rośnie w oczach. Dlaczego nie zmienia pasa? Nie ma czasu na myślenie, odruchowo wciskam klakson i staram się odjechać, niestety z przeciwka wciąż ciągnie się sznur samochodów...

Reklama

Głośny huk, mocne uderzenie kręci autem, po trwających wieczność sekundach rozlega się płacz dziecka. Z przerażeniem oglądam się do tyłu, na szczęście żona i synek wyglądają cało, mieliśmy sporo szczęścia.

Gdy minął już pierwszy szok i udało nam się wyjść ze sterty złomu, która jeszcze przed chwilą była naszym ukochanym samochodem okazało się, że obracając się wpadliśmy jeszcze na inne auto. We wszystkich pojazdach podróżowały rodziny, w jednym jedno, w drugim dwójka dzieci. Szczęśliwie wszystkim udało się wydostać o własnych siłach, ale wypadek wyglądać musiał na tyle groźnie, że któryś ze świadków wezwał pogotowie.

Kolejne godziny upłynęły nam w karetce i w szpitalnej izbie przyjęć, dopiero wtedy dał o sobie znać ból stłuczonych mięśni i otarć. Ogólnie jednak czuliśmy się szczęśliwi, udało nam się wyjść cało z poważnego wypadku, poobijani, ale jednak jesteśmy razem.

Na szczęście jedynymi poważnymi ofiarami okazały się być samochody. Z naszego ukochanego swifta zostało niewiele, odrobinę lepiej wyglądał minivan, który w nas wjechał oraz trzeci samochód, którego kierowca chcąc uniknąć zderzenia wjechał jeszcze w słup.

To, że udało nam się wyjść z wypadku bez szwanku zawdzięczamy tylko konstruktorom, którzy wymyśli strefy kontrolowanego zgniotu, pasy bezpieczeństwa i foteliki dziecięce. Gdyby nie oni, na pewno nie mógłbym już podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat.

Do napisania tego listu skłoniło mnie to, że mało kto zdaje sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństw, jakie czekają na drogach. Wychodząc z domu do pracy nie zdajemy sobie sprawy, że może się okazać, iż wrócimy do niego za 6 miesięcy po bolesnej rehabilitacji, o ile w ogóle będzie nam dane wrócić.

Bogatszy o tego typu doświadczenia chciałbym więc zaapelować do wszystkich czytelników serwisu motoryzacja, by zwłaszcza w trudnych zimowych miesiącach zachowali szczególną ostrożność w czasie jazdy. Czasami jeden mały błąd może skończyć się wielką tragedią.

* list od czytelnika.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tragedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy