Kupa złomu za 30 tys!

Słowo "samochód" - przynajmniej jeśli wierzyć encyklopediom - oznacza pojazd mechaniczny z własnym napędem i źródłem energii, dwu lub trzyśladowy, na trzech lub więcej kołach, przeznaczony do przewozu osób lub ładunków. Tyle teorii.

W praktyce, słowa "samochód" często nadużywa się w stosunku do kupy metalowego złomu, która - mimo że już od dawna bardziej przypomina nieruchomość niż auto, wciąż ma jedną niepodważalną zaletę - komplet dokumentów.

Śledząc sytuację na rynku pojazdów używanych, często trafić można na dziwne ogłoszenia. Audi A8 D3 za 15 tys. zł, dwuletni mercedes klasy S za 30 tys. zł czy trzyletnie BMW serii 5 za 20 tys. zł. Oczywiście żadne z tych "aut" nie ma nic wspólnego z samochodem - to, co z nich zostało przeważnie mieści się na niewiadowskiej przyczepce do malucha. Wszystkie dają jednak możliwość szybkiego zarobku...

Reklama

Mechanizm jest równie prosty, co podły. Wystarczy, że po zakupie takiego "samochodu" z kompletem dokumentów uda nam się ukraść identyczny, tyle, że sprawny pojazd. Następnie wystarczy już tylko "zadokować" się w jakiejś stodole zwanej potocznie dziuplą i przy pomocy spawarki, szlifierki, szpachli i paru innych narzędzi dokonać tzw. "przeszczepu" wspawując w oryginalne pola identyfikacyjne skradzionego pojazdu te z wraku.

Zgodnie z prawem...

Chociaż sytuacja jest skandaliczna, handel dokumentami odbywa się zgodnie z prawem, dzięki swoistej zmowie firm ubezpieczeniowych orzekających tzw. szkody całkowite.

To groźnie brzmiące określenie stosowane jest wówczas, gdy koszt naprawy uszkodzonego w wyniku wypadku pojazdu przekracza 70 proc. wartości auta sprzed naprawy. Co ciekawe, mimo że na rynku działa kilkadziesiąt firm trudniących się ubezpieczeniami komunikacyjnymi, we wszystkich próg opłacalności remontu to właśnie 70 proc. wartości. Chociaż ta praktyka stosowana jest od wielu lat, do dziś nie zainteresował się nią Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Niestety, daje to szerokie pole do popisu ubezpieczycielom, dla których zakwalifikowanie szkody jako "całkowitej" niesie wymierne korzyści. W takim przypadku rzeczoznawcza wycenia wartość wraku, a zakład wypłaca właścicielowi jedynie różnicę między wartością auta sprzed wypadku, a wartością rozbitego pojazdu.

Oznacza to, że klient otrzymuje od firmy kwotę, która nie ma prawa wystarczyć na zakup choćby zbliżonego wiekiem i stanem auta (dostaje 70 proc. wartości) i sam zadbać musi o wrak. Nie jest tajemnicą, że ubezpieczyciele często określają szkody jako całkowite, by uniknąć dodatkowych kosztów związanych z naprawą. By przekroczyć sumę 70 proc. wartości pojazdu często zawyża się koszt naprawy lub zaniża wartość pojazdu sprzed wypadku.

W tym miejscu dochodzimy do kolejnej, zgodnej z prawem patologii - braku możliwości wyrejestrowania pojazdu. Zgodnie z obowiązującymi przepisami wyrejestrować można jedynie samochód, który poddano złomowaniu. W przeciwnym wypadku, nawet jeśli po wypadku z auta została jedynie sterta złomu, właściciel wciąż opłacić musi obowiązkowe ubezpieczenie OC. Co roku, powinien też dokonać przeglądu technicznego... No chyba, że odda auto na złom.

Oczywiście można również sprzedać tzw. "pozostałości" rekomendowanej przez ubezpieczyciela firmie zajmującej się odzyskiem części z wraków. Problem w tym, że trudno jest uzyskać kwotę, na jaką wyceniła wrak firma ubezpieczeniowa. Trzeba jednak przyznać, że niektórzy ubezpieczyciele, bez większych problemów wypłacają wówczas klientowi różnicę między oszacowaną wartością auta, a kwotą za jaką sprzedał on wrak.

By nie być stratnym, najlepszym rozwiązaniem byłaby sprzedaż naszego auta na części, jednak w tym przypadku może się to dla nas bardzo źle skończyć. Przepis o niemożności wyrejestrowania rozbitego pojazdu powstał po to, by zapewnić punktom złomującym ciągły napływ zleceń. Pamiętajmy, że za każdy brakujący kilogram zakład złomujący ma prawo obciążyć nas karą w wysokości nawet 10 zł. Jeśli więc uda nam się sprzedać sprawny, ważący ok. 200 kg zespół napędowy, jest całkiem prawdopodobne, że w punkcie złomowania trzeba będzie dopłacić do naszego wraku nawet 2 tys. zł! Rozbiórka pojazdu niesie za sobą również inne koszty - by jej dokonać trzeba dysponować odpowiednim miejscem i czasem.

"Komplet dokumentów"

W wielu przypadkach, by zminimalizować straty związane z wypadkiem, właścicielom wraków nie pozostaje więc nic innego, jak sprzedać pojazd osobie prywatnej. Problem polega na tym, że w myśl polskiego prawa, nawet jeśli samochód został tak zmasakrowany, że ratownikom trudno było rozpoznać markę, dopóki nie zostanie on zezłomowany, z prawnego punktu widzenia, wciąż jest sprawnym pojazdem. W dokumentach auta (dowód rejestracyjny, karta pojazdu) nie wpisuje się żadnej adnotacji o wypadku.

Dlatego właśnie, nawet po orzeczeniu szkody całkowitej, samochód można bez przeszkód naprawić i jeździć nim przez kolejne kilka lat. Można też, jako samochód, sprzedać nie nadającą się do remontu kupę złomu, której największą zaletą pozostaje komplet dokumentów otwierający oszustom i złodziejom furtkę, dzięki której bez przeszkód zarejestrować można kradzione auto.

Również możliwość remontu samochodu, który objęty został szkodą całkowitą, jest działaniem kryminogennym. Pamiętajmy, że przy wycenie kosztów naprawy ubezpieczyciele posiłkują się cennikami dotyczącymi nowych części zamiennych. W Polsce, po okazyjnych cenach, bez najmniejszych trudności, kupimy jednak używane podzespoły.

Problem w tym, że - jeśli wierzyć danym przedstawianym przez Ministerstwo Środowiska - każdego roku, w legalnie działających stacjach demontażu, złomowanych jest 190 tysięcy pojazdów. W większości są to jednak pojazdy wiekowe, których podzespoły znajdują się na granicy śmierci technicznej i często nie nadają się do powtórnego wykorzystania. Skąd na rynku tak wielka podaż używanych części do niemal wszystkich roczników popularnych pojazdów?

W zeszłym roku, w niewyjaśnionych okolicznościach zginęło w Polsce niemal 17 tysięcy samochodów. Łupem złodziei padały najczęściej volkswageny (passat i golf), audi (A4 i A6), skody octavie i toyoty corolle. Nie trzeba chyba dodawać, że żadne z wymienionych aut nie ma opinii wybitnie awaryjnego, ich duża podaż sprawia jednak, że często ulegają one wypadkom, przez co zapotrzebowanie na części jest ogromne...

Trudno jednak przypuszczać, aby firmy ubezpieczeniowe, których polityka w prosty sposób przekłada się na policyjne statystki, były zainteresowane zmianą tej patologicznej sytuacji. Gdyby ryzyko kradzieży auta było w Polsce minimalne, nikt nie decydowałby się przecież na autocasco...

PS.

Zdjęcia pochodzą z rzeczywistych ogłoszeń sprzedaży.

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: firmy | złom | wrak | ubezpieczyciele | Pojazd | auto | naprawy | szkody | Auta | samochód
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy