Korkotwórcza rola świateł

Nic tak nie utrudnia ruchu w dużym mieście jak uliczna sygnalizacja świetlna.

Potwierdza to codzienna praktyka. Wystarczy, że na jakimś skrzyżowaniu zostaną zainstalowane nowe światła, a natychmiast w całej okolicy zaczynają gęstnieć korki. I odwrotnie - wyłączenie sygnalizacji wywołuje początkowo trochę chaosu, ale po pewnym czasie jeździ się dużo sprawniej niż wtedy, gdy światła działały normalnie.

Co ciekawe, teoretycy od komunikacji, wbrew oficjalnie głoszonym tezom, prawdopodobnie dobrze rozumieją korkotwórczą rolę świateł. Stąd wprowadzanie coraz wymyślniejszych sposobów sterowania nimi.

Pamiętacie "zieloną falę"? Miała zapewniać, że - poruszając się z określoną prędkością, wskazywaną na wyświetlaczu nad jezdnią - na wszystkich skrzyżowaniach będziemy mieli pierwszeństwo przejazdu. Pomysłodawcy "zielonej fali" przyjęli dwa założenia: stuprocentowe zdyscyplinowanie wszystkich kierowców oraz pustki na ulicach. Niestety, oba zupełnie nie przystają do rzeczywistości. Jadąc karnie, powiedzmy z prędkością 30 km/godz., byliśmy nieustannie wyprzedzani, a na kolejnej krzyżówce trafialiśmy na długi sznur stojących pojazdów.

Twórcy najnowszych, komputerowych systemów kierowania ruchem już nawet nie udają, że chcą pomóc zmotoryzowanym. Ich celem jest ułatwienie przejazdu tramwajom i autobusom komunikacji publicznej - kosztem samochodów osobowych.

Ktoś powie: no dobrze, ale dzięki sygnalizacji świetlnej jest przynajmniej bezpieczniej. I to też nieprawda. Światła nadmiernie podnoszą poziom zaufania uczestników ruchu. Kierowca, widząc zielone, czuje się pewniej, jest mniej uważny. Uznaje, że nie może wydarzyć się nic złego: nikt nagle nie wyjedzie mu przed maskę, nikt nie wtargnie na przejście dla pieszych. Kiedy świateł nie ma - staje się o wiele ostrożniejszy.

Reklama

I wreszcie ostatni argument zwolenników sygnalizacji świetlnej: jest stosowana na całym świecie, a zatem - pożyteczna. Czyżby? W wielu ludnych aglomeracjach światła owszem, funkcjonują, ale jeździ się na żywioł. Tak, kolizje są tam codziennością, ale poważne wypadki zdarzają się rzadko. Dlatego, że i kierowcy, i piesi wiedzą, że muszą mieć oczy dookoła głowy.

W zachodniej Europie z powodzeniem testuje się z kolei koncepcję tzw. "nagich skrzyżowań", celowo pozbawionych nie tylko sygnalizacji świetlnej, ale także jakichkolwiek oznakowań. Jeździ się tam zgodnie podstawowymi zasadami ruchu drogowego. I zdrowego rozsądku.

Może warto sprawdzić ten pomysł i u nas?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: światła
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy