Giniemy przez drogi, a nie przez brawurę. Wiedziałeś o tym?

W początku minionego roku przez media przetoczyła się fala krytyki związana ze zmianą limitów prędkości na naszych drogach.

Przypomnijmy - ustawodawca podniósł maksymalną prędkość na autostradach i drogach ekspresowych. Od 31 stycznia 2011 roku na tych pierwszych można było legalnie poruszać się z prędkością 140 km/h - limit dotyczący "ekspresówek" zwiększono do 120 km/h.

W zmasowanym ogniu krytyki byliśmy chyba jedyną redakcją w Polsce, która głośno opowiadała się za pomysłem ministerstwa transportu. W naszym odczuciu nowe przepisy nie wnosiły do drogowej rzeczywistości nic nowego - zmniejszały za to poziom obłudy i hipokryzji.

Pomysłodawcom zmian w kodeksie drogowym mocno oberwało się też od świata mediów w styczniu tego roku, gdy okazało się, że - po raz pierwszy od kilku lat - liczba wypadków i ofiar śmiertelnych na polskich drogach wzrosła. W 2011 roku doszło w Polsce do 40 065 wypadków, czyli było ich o 3,2 proc. więcej niż dwa lata temu. Zauważalnie, aż o 7,2 proc. zwiększyła się też liczba zabitych. W minionym roku zginęło na naszych drogach 4 189 osób - aż o 282 więcej, niż dwa lata temu.

Reklama

Wielu dziennikarzy uznało, że większa liczba wypadków to wynik podniesienia limitów prędkości. Co ciekawe, w opozycji do tej opinii, zdawali się być - o dziwo - policjanci. Wypowiedzi rzecznika prasowego policji zdawały się sugerować, że funkcjonariusze drogówki podzielają nasz tok rozumowania, w myśl którego podniesienie prędkości na najbezpieczniejszych i najmniej licznych polskich drogach nie przekłada się na spadek bezpieczeństwa.

Postanowiliśmy, że powstrzymamy się z wyrażeniem naszej opinii w tej sprawie do czasu opublikowania przez policję raportu dotyczącego stanu bezpieczeństwa na polskich drogach w 2011 roku. Uznaliśmy bowiem, że nie można wdawać się w dyskusję opartą na domniemaniach. W styczniu policja podała jedynie suche liczby dotyczące ilości zdarzeń, nie istniały jeszcze żadne analizy na temat miejsca ich powstawania i przyczyn.

W ubiegły piątek, na stronie internetowej polskiej policji pojawiła się jednak - póki co skrócona do 16 stron - wersja raportu o wypadkach drogowych w 2011 roku. Czy wynika z niej, że wzrost liczby tego typu zdarzeń to wynik zwiększenia limitów prędkości na autostradach i "ekspresówkach"?

Jeździmy szybciej, wypadków mniej...

Na autostradach doszło w zeszłym roku do 232 wypadków, w których śmierć poniosło 38 osób. W porównaniu do 2010 roku na najszybszych polskich drogach zginęło więc o 9 osób więcej, ale - uwaga - po podniesieniu limitu prędkości - liczba wypadków zmniejszyła się o 42 (274 wypadki w 2010 roku). Oczywiście, można twierdzić, że dziewięć ofiar śmiertelnych więcej to efekt podniesienia dopuszczalnej prędkości, tyle tylko, że takie rozumowanie wydaje się pozbawione podstaw, jeśli przyjrzymy się liczbie rannych. W 2010 w wypadkach autostradowych obrażenia odniosło 401 osób. W minionym roku tylko 358.

Pamiętajmy, że w ubiegłym roku sieć polskich autostrad znacznie się wydłużyła. W październiku oddano do użytku liczący aż 62 km odcinek Grudziądz - Toruń (A1), w sierpniu kierowcy ruszyli też 11-kilometrową obwodnicą Wrocławia, o ok. 20 km wydłużyła się też autostrada A2. W sumie przybyło nam więc około 100 kilometrów autostrad, czyli - więcej niż 1/20 istniejących do tej pory! Mimo tego, liczba wypadków na autostradach zmniejszyła się o 1/6!

Wypada też zauważyć, że policyjny raport nie precyzuje, ile z 38 osób, które poniosły na polskich autostradach śmierć w ostatnich dwunastu miesiącach, to kierowcy i pasażerowie samochodów osobowych i motocykli. Nie wiemy, do ilu wypadków doszło z winy kierowców autobusów i samochodów ciężarowych, których przecież podniesienie limitów prędkości nie obejmuje. Podsumowując - owe 38 osób, jakie poniosły śmierć w wypadkach autostradowych to zaledwie 0,9 proc wszystkich ofiar śmiertelnych polskich dróg. Jeśli komuś wydaje się, że to dużo, spieszymy przypomnieć, że to właśnie na autostradach natężenie ruchu jest największe...

Jeszcze ciekawiej niż w przypadku autostrad prezentuje się statystyka dotycząca dróg ekspresowych, na których od 31 stycznia 2011 roku, można podróżować z maksymalną prędkością 120 km/h. W zeszłym roku doszło na nich do 136 wypadków, w których śmierć poniosło 27 osób, a 195 odniosło obrażenia. Dla porównania, w 2010 roku, gdy polscy kierowcy - przynajmniej teoretycznie - jeździli wolniej na "ekspresówkach" zdarzyły się 142 wypadki, w których śmierć poniosło 37 osób (o 10 więcej, niż po podniesieniu limitu prędkości), a rannych zostało 195 osób (o 10 mniej niż w 2011 roku).

Wniosek? Po podwyższeniu limitu prędkości na autostradach i drogach ekspresowych liczba ofiar - de facto - nie uległa zmianie! Na autostradach zginęło w zeszłym roku 9 osób więcej niż dwa lata temu, na "ekspresówkach" - 10 osób mniej. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że każda śmierć to osobista tragedia dotykająca wielu osób, ale z "bezdusznego", statystycznego punktu widzenia bilans podniesienia limitów prędkości wyszedł "na zero".

Skoro więc, wbrew temu, co wmawiały nam na początku roku media, nie giniemy wcale w wyniku podniesienia prędkości na autostradach i drogach ekspresowych, dlaczego liczba wypadków wzrosła?

Umieramy przez drogi, nie przez brawurę

Z policyjnego dokumentu wynika, że do największej liczby zdarzeń drogowych wciąż dochodzi z powodu "niedostosowania prędkości do warunków ruchu". Taka adnotacja policjanta znalazła się w raportach z 9 179 wypadków, w których śmierć poniosły 1 232 osoby. To aż o 115 ofiar więcej niż dwa lata temu. Myli się jednak ten, kto sądzi, że Polacy coraz chętniej łamią ograniczenia prędkości. Liczba wypadków spowodowanych nadmierną prędkością spadła w porównaniu z 2010 roku o 43. Podsumowując - prędkość faktycznie zabija, ale wcale nie na autostradach czy drogach ekspresowych - czyli tych odcinkach, po których jeździć można najszybciej...

Zamiast więc obarczać kierowców winą i wytykać im niedostosowanie prędkości do warunków, może warto zastanowić się nad tym, ile z naszych dróg odpowiada dzisiejszemu natężeniu ruchu? Do największej liczby wypadków (w zeszłym roku były to 33 222 zdarzenia, w których śmierć poniosły 3 740 osób - 89,3 proc. wszystkich ofiar śmiertelnych!) doszło na "zwykłych" drogach dwukierunkowych, jednojezdniowych. Wąskich, krętych i - w zdecydowanej większości - znajdujących się w opłakanym stanie technicznym...

W województwie śląskim, przez które przebiegają dwie autostrady (A1 i A4) i kilka tras ekspresowych, odnotowano najniższy w Polsce wskaźnik zabitych - 6,9 osoby na każde 100 wypadków. Na drugim końcu skali znalazło się... Podlasie. W rejonie, przez który przebiegają jedynie cztery drogi ekspresowe (nie ma tam ani jednej autostrady!) w 100 wypadkach ginęło tam średnio 18,6 osoby, czyli niemal trzy razy tyle, co na Śląsku...

Co więcej, można nawet wysnuć wniosek, że bezmyślne stawianie ograniczeń prędkości czasami wręcz przyczyniają się do spadku bezpieczeństwa! Aż 117 osób (to niemal 1/3 więcej niż dwa lata temu!) poniosło w zeszłym roku śmierć w wyniku "zaśnięcia lub zmęczenia". W 2011 roku doszło do 586 tego typu wypadków (w 2010 roku było ich 505).

Tezę o kiepskich drogach zdaje się też potwierdzać statystyka SPOWODOWANYCH PRZEZ KIEROWCÓW wypadków z udziałem pieszych. W zeszłym roku doszło do 4 515 tego typu zdarzeń (o 249 więcej niż dwa lata temu), w których śmierć poniosło 285 osób (o 81 więcej niż w 2010 roku).

Pamiętajmy, że najechanie na pieszego (w tym wypadku winę za wypadek ponosi najczęściej sam pieszy) to druga w kolejności najczęstsza przyczyna śmierci na polskich drogach! W zeszłym roku zginęły w ten sposób aż 1 394 osoby. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że na autostradach i drogach ekspresowych, z szerokimi poboczami, do tego typu zdarzeń nie dochodzi prawie wcale. Może więc zamiast wmawiać kierowcom, że to ich bezmyślność i brawura - czytaj łamanie ograniczeń prędkości - sprawia, że polskie drogi są tak niebezpieczne, lepiej zająć się edukacją pieszych notorycznie poruszających się poboczami bez jakichkolwiek elementów odblaskowych na ubraniu?

Podsumowując - wbrew linii przyjętej przez wiele redakcji - prędkość nie zawsze zabija, a za wypadek nie zawsze odpowiada lekkomyślny kierowca. Tych wypadałoby nawet pochwalić za to, że coraz więcej uwagi skupiają na bezpiecznym prowadzeniu pojazdu! Aż o 12 proc (prawie 50 tys. zdarzeń) spadła w zeszły roku np. liczba kolizji w ruchu drogowym.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy