Dwa dni, trzy tiry, dziewięć krzyży...

W ostatnich dwóch dniach w wypadkach z udziałem ciężarówek i tzw.: "tirów" (ciągnik + naczepa), zginęło na polskich drogach aż dziewięć osób.

Wczoraj na drodze krajowej nr 8 z "tirem" zderzył się czołowo daewoo matiz, którego kierowca zjechał na przeciwny pas ruchu. Na rozbite auta najechały jeszcze dwa kolejne samochody. Śmierć na miejscu poniosły cztery osoby podróżujące "osobówkami".

Kilka godzin później, na drodze krajowej nr 7 w okolicach Olsztynka, kierowca ciężarowej scanii z nieustalonych przyczyn zjechał ze swojego pasa ruchu i staranował jadącego z przeciwka volkswagena passata. Na miejscu zginęła trójka pasażerów auta, jedna osoba - w ciężkim stanie - przewieziona została do szpitala.

Reklama

Kolejna drogowa tragedia z udziałem ciężarówki wydarzyła się dziś nad ranem, na krajowej "jedynce". W stojący na poboczu samochód ciężarowy uderzyła rozpędzona toyota avensis. Dwójka jej pasażerów poniosła śmierć na miejscu.

Kierowcy tirów to nie zabójcy

Czarna seria tragicznych wypadków z udziałem ciężarówek sprawiła, że na naszym forum na nowo rozgorzała dyskusja na temat drogowego bezpieczeństwa. Po raz kolejny pojawiły się wpisy o mrożących krew w żyłach wyczynach "tirowców", jak bumerang powróciło hasło "tira na tory".

Z perspektywy kierowcy samochodu osobowego 17-metrowy zestaw o wysokości domku jednorodzinnego budzi lęk. W szoferkach ciężarówek zasiadają coraz młodsi kierowcy, którzy często nie dysponują jeszcze niezbędnym doświadczeniem. Sporo zastrzeżeń można mieć również do poziomu szkolenia (słynne: "wal po osobówkach").

Zanim jednak po raz kolejny obrzucimy kierowców samochodów ciężarowych inwektywami, warto sięgnąć do statystyk dotyczących wypadków. Okazuje się bowiem, że demonizowani "tirowcy" mają na sumieniu zdecydowanie mniej grzechów niż motocykliści czy kierowcy "osobówek"...

Wypadek z udziałem ciężarówki jest przeważnie tragiczny w skutkach. Z tego względu informacje o katastrofach często trafiają na pierwsze strony gazet. Takie zachowanie mediów utrwala jednak nieprawdziwy obraz sytuacji na naszych drogach. Wielu właścicieli osobówek sądzi bowiem, że "tiry wiozą śmierć" a ich kierowcy to "drogowi zabójcy". W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.

Należy pamiętać, że "wypadek z udziałem" to nie to samo, co "wypadek spowodowany przez". Dla przykładu dwa z trzech wymienionych wyżej wypadków spowodowane zostały przez kierowców samochodów osobowych.

Mało kto wie, że w minionym roku kierowcy tzw. "tirów" (zestaw ciągnik + naczepa) spowodowali w Polsce 868 wypadków. To zaledwie 2,8 proc. ogółu tego typu zdarzeń! Co więcej, jeśli wziąć pod uwagę liczbę zarejestrowanych w naszym kraju pojazdów okaże się, że kierowcy ciężarówek powodują średnio dwukrotnie mniej wypadków, niż właściciele aut osobowych!

W 2009 roku w Polsce zarejestrowanych było 2 595 485 samochodów ciężarowych (wszystkie o DMC przekraczającej 3,5 tony). Ich kierowcy spowodowali wówczas 2495 wypadków, w których zginęło 280 osób. Statystycznie, wypadek powodował więc co 1040. kierowca ciężarówki. Dla porównania - sprawcą tego typu zdarzenia był również, co 511. kierowca auta osobowego i co 448. motocyklista.

Dysponując takimi danymi, śmiało można więc stwierdzić, że tzw. "tirowcy" jeżdżą dwa razy bezpieczniej niż pozostali uczestnicy ruchu (a przecież ciężarówki to samochody, które w ruchu są niemal cały czas, bo auto które stoi - nie zarabia)!

Co więcej, dane o wypadkach uwzględniają również te spowodowane przez ciężarówki przejeżdżające przez nasz kraj tranzytem. Jak wynika z informacji Komendy Głównej Straży Granicznej, tylko w zeszłym roku, przez zewnętrzną granicę UE wjechało do Polski ponad 10 mln aut, z czego dużą część stanowiły właśnie ciężarówki. W rzeczywistości więc, statystyka powinna być dla "tirowców" jeszcze łaskawsza.

Tiry na tory? W Polsce to utopia

Samochody ciężarowe, oprócz policji, kontroluje w Polsce m.in. straż graniczna i inspekcja transportu drogowego. Dzięki powołaniu do życia tej ostatniej służby, w krótkim czasie niemal całkowicie udało się wyeliminować z naszych dróg rozpadające się jelcze, liazy czy stary. Przewoźników - po prostu - nie stać na utrzymywanie starego, rozsypującego się i trującego środowisko złomu.

Dziś, nawet początkujący kierowca rozpoczynający karierę w transporcie międzynarodowym, rzadko kiedy otrzymuje pojazd starszy niż pięcioletni. W przypadku ciężarówek coraz rzadziej mówić więc można o kiepskim stanie technicznym.

Skoro więc kierowcy ciężarówek statystycznie powodują mniej wypadków niż inni i dysponują sprzętem będącym w całkiem niezłej kondycji technicznej, dlaczego w Polsce wciąż uważani są za drogowych zabijaków? Problem leży w specyfice naszych dróg.

W "cywilizowanych" krajach większość ruchu tranzytowego odbywa się po autostradach. Ponieważ u nas policzyć je można na placach jednej ręki, "tiry" zamiast poruszać się po szybkich i bezpiecznych trasach, zmuszone są jeździć po drogach lokalnych. I tutaj właśnie pojawia się problem.

Nie chodzi wyłącznie o to, że ciężarówki rozjeżdżają nawierzchnię. Boczne, budowane wiele lat temu drogi, nie wybaczają błędów. Są wąskie, mają luźne - "zdradliwe" - pobocza, wzdłuż których ciągną się szpalery drzew. Z tego właśnie względu kierowcy "osobówek" nie darzą "tirów" zbytnią sympatią. Ciężarówki - po prostu - tamują ruch, próba wyprzedzenia 17-metrowego, bujającego się na dziurach składu na wąskiej, krętej drodze to ekstremalne doświadczenie.

Nie dziwi więc, że duże poparcie społeczne szybko zyskało w Polsce hasło "tiry na tory". Pomysł jest genialny w swej prostocie - ładowanie podróżujących tranzytem przez nasz kraj ciężarówek na pociągi ma wiele zalet. Oprócz odkorkowania dróg, spadną koszty transportu, zmniejszy się liczba wypadków, a wszyscy oddychać będziemy czystszym powietrzem. Tyle teorii. W praktyce, nie jest to jednak takie proste.

Niestety - mało kto wie - że nasza infrastruktura kolejowa niewiele różni się od drogowej. Długość sieci trakcyjnej, po których składy towarowe poruszać się mogą z prędkością 120 km/h, jest śmiesznie mała, średnia prędkość tego typu pociągu w Polsce oscyluje w okolicach 30 km/h. Przy obecnym tempie modernizacji kolejowych szlaków, szybki transport "tirów" koleją możliwy będzie za około 170 lat! W tym czasie, co najmniej dwukrotnie, wyczerpią się złoża ropy naftowej...

To jednak nie koniec problemów. Trzeba pamiętać, że 17-metrowy zestaw nie wskoczy do pociągu wprost z peronu. Oprócz specjalnych ramp najazdowych i platform do transportu ciężarówek, potrzeba jeszcze terminali załadunkowych wraz z całą infrastrukturą (place manewrowe, parkingi, drogi dojazdowe). Tych, niestety - póki co - w Polsce nie ma. Nie wystarczą cztery oferujące możliwość połączeń północ-południe, zachód-wschód. Dla przykładu, z Czechami sąsiadujemy na długości niemal 800 km, granica z Niemcami liczy przeszło 450 km. Problemem będzie więc również skompletowanie składów w taki sposób, by większość kierowców była zadowolona.

Chociaż w zamyśle wszystko wydaje się proste, w rzeczywistości nie jest już tak różowo. By przyciągnąć przewoźników drogowych do kolei, oferta PKP musi być konkurencyjna. Dla firm najbardziej liczy się bowiem czas. Póki towarowy skład na pokonanie 500 km potrzebować będzie circa 20 godzin (plus czas niezbędny na załadunek i rozładunek), o wysyłaniu tirów na tory możemy zapomnieć. Żadna firma nie pozwoli sobie na taką stratę...

Na tory? Tak. Ale najpierw autostrady!

Jak na razie zatem jedynym REALNYM sposobem na zwiększenie drogowego bezpieczeństwa i odkorkowanie lokalnych dróg jest szybka rozbudowa sieci autostrad. To prawda, że wysyłanie ciężarówek koleją byłoby dobrym rozwiązaniem, ale trzeba pamiętać, że koszt modernizacji 1 km sieci kolejowej jest porównywalny (a często nawet wyższy), niż cena wybudowania od podstaw kilometra autostrady. W sytuacji krajów średniozamożnych jak Polska, trzeba więc wybrać "mniejsze zło".

Pamiętajmy również, że z autostrad korzystać będą nie tylko ciężarówki, ale też setki tysięcy innych pojazdów. Warto też zdawać sobie sprawę z faktu, że większości ciężarówek nigdy nie uda się wysłać na tory - zaprojektowano je przecież z myślą o jeździe po drogach. To właśnie dzięki tirom, a nie dzięki pociągom towarowym, w sklepach kupić możemy większość produktów pierwszej potrzeby.

To prawda, że wysyłanie jadących tranzytem ciężarówek koleją jest świetnym i przyszłościowym pomysłem. Problem w tym, że na pompowanie publicznych pieniędzy w nierentowną i kiepsko zarządzaną PKP po prostu nas nie stać. W sytuacji Polski, zanim będziemy mogli sobie pozwolić na wybieganie w przyszłość, wypadałoby najpierw dogonić zachodnią teraźniejszość.

Czego wam i sobie serdecznie życzymy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy