Codziennie w Niemczech na drogach ginie 8 osób. W Polsce mniej

2904 zabitych, 39 457 rannych. To bilans 2015 roku na polskich drogach. Liczba ofiar wypadków rokrocznie maleje. Wystarczy przypomnieć, że w 1994 r. śmierć z tego powodu poniosły 6744 osoby, a obrażeń ciała doznało aż 64 573. Trzeba tu koniecznie dodać, że w tym samym okresie liczba zarejestrowanych w Polsce pojazdów silnikowych wzrosła z około 10 mln do ponad 26 mln.

Postęp jest zatem ogromny, a mimo to wciąż jesteśmy wytykani jako kraj z jednymi z najniebezpieczniejszych dróg w Europie. Pocieszeniem niech będzie fakt, że przodujące pod tym względem państwa w ostatnim czasie notują... pogorszenie statystyk.

W Niemczech liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych wzrosła, licząc rok do roku, o 2,9 proc. "Codziennie na naszych drogach ginie osiem osób a 1000 zostaje rannych" - alarmuje dr Walter Eichendorf, prezydent Niemieckiej Rady Bezpieczeństwa Drogowego (Deutscher Verkehrssicherheitsrat).  

Reklama

Nie lepiej jest we Francji, gdzie 2015 był drugim kolejnym rokiem wzrostu liczby zabitych i rannych na tamtejszych drogach. To pierwsza taka sytuacja od 35 lat.

Jak zaradzić złu? Niestety, ludzie i instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo ruchu drogowego nie mają tu żadnych nowych pomysłów. Proponują dalsze zaostrzanie kar dla sprawców wykroczeń, intensyfikowanie kontroli przez ustawianie nowych fotoradarów itp.

Francuzi policzyli, że średnia prędkość pojazdów na tamtejszych drogach zwiększyła się o 1-4 km/godz. i w tym właśnie upatrują jednej z przyczyn wzrostu liczby wypadków oraz ich ofiar. Lansują hasło "zero tolerancji" dla zbyt szybko jeżdżących kierowców, domagają się, by surowo karać, do odbierania prawa jazdy włącznie, także notorycznie łamiących przepisy użytkowników aut służbowych, co dzisiaj ponoć należy do rzadkości. Jednocześnie krytykują polityków, postulujących w parlamencie coś wręcz przeciwnego, mianowicie rezygnację z karania osób, które przekroczyły limit prędkości mniej niż o 10 km/godz.

Niemcy, obok wzmocnienia kontroli, chcą obniżyć limit prędkości na wąskich, lokalnych drogach do 80 km/godz. Proponują także, by zmniejszyć do zera dopuszczalną zawartość alkoholu we krwi kierowców.

Brytyjczycy wskazują na doświadczenia Szkocji, która w 2014 r. wprowadziła przepisy, zgodnie z którymi kierujący pojazdem może mieć w organizmie nie więcej niż 0,5 promila alkoholu (wcześniej limit wynosił 0,8 prom.). Dzięki temu na tamtejszych drogach zrobiło się bezpieczniej, o kilkanaście procent spadła liczba kierowców zatrzymywanych przez policję za jazdę "na podwójnym gazie".

Co najważniejsze, podobne działania cieszą się rosnącym poparciem w społeczeństwie. Ponad 80 proc. ankietowanych w tej sprawie Szkotów zgadza się z opinią, że nie powinno się siadać za kierownicą po wypiciu nawet najmniejszej ilości alkoholu. Zmiana nastawienia do tego problemu jest w ostatnich latach więcej niż zauważalna.

Zdaniem ekspertów, gdyby podobne jak te obowiązujące w Szkocji alkoholowe limity dla kierowców wprowadzić w Anglii i Walii, udałoby się uratować rocznie życie co najmniej 25 osobom, a prawie stu oszczędzić ciężkich obrażeń ciała.       

  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy