Szaleństwo. Będzie abonament za klimatyzację?

To, że współczesne samochody coraz bardziej przypominają dzieła informatyków niż inżynierów, nie jest tajemnicą. Motoryzacyjna cyfryzacja niesie jednak dla użytkowników aut kilka poważnych zagrożeń...

W zasadzie wszystkie produkowane współcześnie samochody osobowe korzystają z tzw. multipleksowych instalacji elektrycznych. Dzięki temu producentom często nie opłaca się oszczędzać na takich materiałach, jak np. przewody elektryczne. Oznacza to, że - niezależnie od specyfikacji zamawianego pojazdu - większość opuszczających daną fabrykę aut przystosowana jest do szybkiego montażu takich dodatków, jak np. elektrycznie sterowane szyby, fotele czy lusterka.

Doposażenie auta odbywa się więc na zasadzie "plug&play" - wystarczy skorzystać z fabrycznych otworów montażowych. Czasem producent idzie jeszcze dalej i nie chcąc komplikować procesu produkcyjnego montuje np. maty grzewcze foteli we wszystkich egzemplarzach, tyle tylko, że niektóre samochody posiadają ich włącznik, a inne - nie.

Reklama

Postępująca informatyzacja powoduje coraz większe zaawansowanie tego procesu. Ponieważ za większość systemów pokładowych odpowiada dzisiaj komputer, takie usprawnienia, jak chociażby domykanie szyb czy automatyczne składanie lusterek po zamknięciu auta wymagają jedynie interwencji w oprogramowanie sterujące. Dla klienta oznacza to, że dopłacając u dealera za kolejne opcje, w rzeczywistości płaci jedynie za wgranie nieco innego programu... Problem w tym, że tego typu praktyki dają producentom aut szerokie pole do dodatkowego zarobku. Na tego rodzaju pomysł wpadli właśnie przedstawiciele BMW...

W wywiadzie dla poczytnego brytyjskiego magazynu Autocar szef należącej do niemieckiego koncernu marki Mini - Peter Schwarzenbauer - zdradził, że w głowach specjalistów od sprzedaży narodził się właśnie nowy pomysł. Przewrotna idea - w dużym uproszczeniu - zakłada udostępnianie właścicielom pojazdu możliwości korzystania z zamontowanego w nim wyposażenia na zasadzie licencji. W teorii chodzi o to, by klient mógł zamówić u dealera tańsze auto i następnie - w razie potrzeby - aktualizować oprogramowanie "doposażając" samochód.

W praktyce może to jednak oznaczać, że to, czy nasze auto wyposażone jest np. w klimatyzację i system kontroli trakcji zależałoby od tego, czy - za pomocą specjalnej aplikacji - "zaktualizowaliśmy oprogramowanie", czyli - de facto - zapłaciliśmy producentowi abonament za korzystanie z tych opcji... Co więcej - jeśli za doposażenie auta w konkretne udogodnienia zapłacił konkretny klient, istnieje obawa, że producent może np. wyłączyć ich działanie w momencie zmiany właściciela.

Nie jest wykluczone, że już za kilka lat w ogłoszeniach sprzedaży, oprócz terminów badań technicznych i obowiązywania ubezpieczenia, sprzedający będzie też podawał, do kiedy w samochodzie działać będzie klimatyzacja czy nawigacja satelitarna...

Do systemu GPS nawiązaliśmy nieprzypadkowo, bowiem również on przynieść może ogromne zmiany w świecie motoryzacji. Niedawno o międzynarodowy skandal otarł się koncern Ford, gdy reprezentujący firmę na targach urządzeń elektronicznych CES (nota bene na tych stricte elektronicznych targach producenci samochodów pojawiają coraz liczniej) w Las Vegas Jim Farley z rozbrajającą szczerością stwierdził, że - dzięki nawigacji satelitarnej - firma wie "o każdym, kto łamie prawo".

Farley zdradził nieopatrznie, że Ford montuje GPS we wszystkich swoich pojazdach i wie, czego dopuszczają się na drogach ich kierowcy... Bo o ile sam GPS jest systemem odbiorczym to w samochodach znajdują się również układy GPRS, które za pomocą łączności komórkowej pobierają informacje o korkach i innych utrudnieniach drogowych. A to już oznacza komunikację dwukierunkową - centrala musi wiedzieć, gdzie dane auto się znajduje.

Wypowiedź Farleya wpędziła przedstawicieli Forda w poważne tarapaty. Rzecznik prasowy wyjaśniać musiał, że firma nie zbiera informacji bez zgody nabywców, a wszelkie dane na ich temat chronione są ścisłą tajemnicą...

Nie zmienia to jednak faktu, że technologiczny boom, jaki rozegrał się ostatnimi czasy na polu elektroniki daje producentom (i władzom) możliwości, z których wielu kierowców nawet nie zdaje sobie sprawy. Można być więcej niż pewnym, że pociągną one za sobą wkrótce różnego rodzaju zmiany prawne. Niewykluczone, ze za 10 czy 15 lat nasz samochód sam wyśle do najbliższego komisariatu zgłoszenie o przekroczeniu przez nas prędkości. Już dziś wiele aut wyposażonych jest przecież w działający analogicznie system SOS, który bez udziału kierowcy i pasażerów informuje służby ratunkowe o zaistniałym wypadku drogowym...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy