Polski "golas" lepszy?

Zakup samochodu dla obywatela Niemiec czy Szwajcarii wiąże się przeważnie z dylematem: tańszy używany z komisu, czy droższy nowy z salonu?

W Polsce kupujący stają zazwyczaj przed nieco innym problemem. Lepszy będzie samochód sprowadzony z zagranicy czy może używany "golas" kupiony w polskim salonie?

Oczywiście dla nielicznej garstki szczęśliwców, którzy mogą sobie pozwolić na zakup nowego auta to pytanie z serii "lepiej mieć rzeżączkę czy leczyć się na syfilis?". Pamiętajmy jednak - polski rynek zdominowany jest przez pojazdy używane, gdyby nie firmy, które regularnie zmieniają floty swoich pojazdów, większość dealerów już dawno by zbankrutowała.

W Polsce wciąż powszechne jest przekonanie, że auto sprowadzone z Niemiec czy Szwajcarii to zdecydowanie lepszy wybór niż samochód z tego samego rocznika, tyle tylko, że zakupiony w naszym salonie. Takie twierdzenie znajduje swoje uzasadnienie, ale pamiętajmy, że każdy kij ma dwa końce.

Nie jest tajemnicą, że dla dużej liczby producentów Polska jest krajem trzeciego świata. Specyfikacja standardowego wyposażenia konkretnego modelu na naszym rynku obejmuje przeważnie 60% tego, co taki sam pojazd otrzyma w wyposażeniu seryjnym w Niemczech czy Francji. Dotyczy to niestety wszystkich segmentów.

Reklama

W popularnych kilkuletnich autach klasy B z polskiego salonu znajdziemy przeważnie jedną poduszkę powietrzną, ABS i - być może - wspomaganie kierownicy. Podobne auto sprowadzone z Niemiec, przynajmniej teoretycznie, powinno mieć co najmniej dwie (a najczęściej cztery) poduszki powietrzne, a serwo układu kierowniczego kierowniczego to absolutny standard.

Dotyczy to również samochodów segmentu premium. Dla przykładu jedno z najchętniej sprowadzanych aut tej klasy - volvo S/V40 w specyfikacji na rynek polski miało kolumnę kierowniczą regulowaną tylko w jednej płaszczyźnie, mimo że według oficjalnych informacji Volvo, każde opuszczające fabrykę auto posiadało kierownicę regulowaną w dwóch płaszczyznach...

Samochody sprowadzane mają też inną poważną zaletę - użytkowano je w krajach, w których kultura eksploatacji (nie dotyczy pojazdów z Włoch!) i jakość dróg są nieporównywalnie większe niż w Polsce. Pojazdy sprowadzane teoretycznie są więc "mniej wytłuczone" na dziurach, można też zakładać, że poprzedni właściciele nie oszczędzali na materiałach eksploatacyjnych.

Niestety jest też druga, mniej zachęcająca strona medalu. Słowa "mniej wytłuczone" nie zawsze oznaczają bowiem to samo, co "mniej wyeksploatowane" czy "w lepszym stanie technicznym". W Polsce wciąż mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że ceny samochodów używanych na rynku niemieckim, szwajcarskim czy francuskim są proporcjonalne do zarobków, czyli DUŻO wyższe niż w Polsce! Dodając do tego marże pośredników szybko dojdziemy do wniosku, że auta sprowadzane np. z Niemiec, powinny kosztować średnio o kilka tys. zł więcej od tych, kupionych w polskim salonie. Dlaczego tak nie jest?

Trzeba pamiętać, że z zachodu przywozi się dwa rodzaje samochodów - dobre i "na handel". Te pierwsze, jak wspominaliśmy, kosztują znacznie więcej niż w Polsce, więc cała zabawa jest wysoce nierentowna. Auta sprowadzane "na handel" to zupełnie inna liga.

W Niemczech czy Szwajcarii samochód może być tani tylko z dwóch powodów - poważnej usterki technicznej lub wypadku. Jeśli uda nam się znaleźć sprowadzony pojazd, który trafił do Polski jako niesprawny mechanicznie, możemy się cieszyć. Na lawetach często przyjeżdżają do nas pojazdy z pękniętą głowicą czy uszkodzoną turbosprężarką. Ta ostania szybko "wykańcza" również katalizator, co sprawia, że naprawa wydaje się być nieopłacalna. Polska wciąż jest jednak królestwem giełd i bazarów, więc zamiast 2 tysięcy euro na nową, za 500 zł można kupić używaną turbosprężarkę i przywrócić auto do częściowej sprawności. Katalizator dla handlarza również nie stanowi problemu, najczęściej wstawia się w jego miejsce zwykłą rurę. Mechanicy wykonują takie modyfikacje za darmo, z katalizatorów odzyskuje się bowiem metale szlachetne.

Niestety, tego typu pojazdy to wciąż niewielki odsetek wśród samochodów sprowadzanych. Zdecydowanie częściej do Polski trafiają powypadkowe, mocno wyeksploatowane auta, których atrakcyjna cena to wynik "taniej siły roboczej" naszych blacharzy i oszczędności na materiałach. Dlatego właśnie do aut sprowadzanych przylgnęło określenia "złomów" i "szpachlowozów". Naprawiane po kosztach, często za pomocą prymitywnych metod, auta nie mają nic wspólnego z niezawodnością czy bezpieczeństwem.

Na tle tych ostatnich "golasy" z polskich salonów to prawdziwe okazje. Samochód kupiony w naszym kraju zdecydowanie łatwiej sprawdzić. Możliwość bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, który jeździł danym autem przez kilka lat i może nam powiedzieć na jego temat trochę więcej, niż lakoniczne "to, co widać" jest ogromną zaletą.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kontaktując się z dealerem czy stacją obsługi, w których pojazd był serwisowany uda nam się zweryfikować przebieg, można mieć też zaufanie do napraw i czynności obsługowych popartych wpisami w oryginalną (nie "printed in China") książkę serwisową.

Dlatego właśnie mając do wyboru samochód sprowadzony przez handlarza lub wystawiony do sprzedaży przez właściciela polskiego "golasa" rozsądniej będzie przyjrzeć się najpierw tej drugiej opcji.

No chyba, że elektrycznie sterowane szyby i klimatyzacja (zazwyczaj "do nabicia" - czytaj popsuta) są dla nas ważniejsze, niż własne bezpieczeństwo.

PR

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gołaś | Pojazd | zakup | pojazdy | auto | Auta | zakup samochodu | Niemiec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy