Tak handlarze oszukują Polaków

Tak, wiemy. Wrzucanie handlarzy samochodami do jednego worka to tak, jakby powiedzieć, że wszyscy politycy są kłamcami.

Taki osąd jest, rzecz jasna, krzywdzący. Nie wszyscy przecież kłamią, część mija się tylko z prawdą...

Oczywiście, w każdym środowisku trafiają się osoby godne zaufania i takie, od których - z obawy o stan techniczny - nie kupilibyśmy nawet młotka. Problem w tym, że - co znamy z doświadczenia - w przypadku osób zawodowo trudniących się importem i sprzedażą samochodów używanych, wskazanie handlarza, który robi klientów w balona, przypomina dowcip o wyborze najgłupszego posła Samoobrony. Złośliwi twierdzili, że najłatwiej wyłonić go w drodze losowania...

Reklama

Niestety, obwinianie handlarzy za całe zło, rozwijające się na rynku pojazdów używanych to droga na skróty. Żaden sprzedawca nie odważyłby się oszukiwać klientów, jeśli nie byłoby na to społecznego przyzwolenia.

Oczywiście nie chodzi wyłącznie o powszechne zjawisko cofania liczników czy sprzedawania jako "bezwypadkowe" samochodów po szkodach całkowitych. By zarobić więcej pieniędzy handlarze omijają nasz dziurawy system podatkowy. Przy okazji, zapewniają sobie również świetne alibi, na wypadek, gdyby ich "bezwypadkowa prawie-nówka z niewielkim przebiegiem" po bliższym poznaniu okazała się kupą trzymającego się na szpachli złomu.

Mechanizm jest prosty i powszechny

W jaki sposób można nie płacić podatków i uchylić się od ewentualnych roszczeń kupującego? Mechanizm jest prosty niczym konstrukcja belki skrętnej i powszechny jak pojone gazem bmw E36 z naklejką M na tylnej klapie.

Od Niemca (a częściej Turka) kupuje się konkretny samochód, dostaje umowę kupna-sprzedaży i - co ważniejsze - tzw brief i dowód rejestracyjny. Następnie nasza "okazja" przywożona jest do Polski, gdzie samochód trafia na jeden z portali ogłoszeniowych. Cena jest dość atrakcyjna, w opisie koniecznie piszemy, że auto jest jeszcze "do opłat".

Gdy już trafi się delikwent zainteresowany kupnem należy przejść do ofensywy. Nadszedł właśnie moment na bajeczkę o krwiożerczym urzędzie skarbowym, chorej żonie, niemożności wykazania dochodu z uwagi na alimenty, czy co tam nam jeszcze ślina na język przyniesie. Chodzi tylko o to, by przekonać kupującego, że - zwłaszcza dla niego - będzie o wiele lepiej, jeśli to on podpisze umowę zakupu bezpośrednio z ostatnim właścicielem samochodu.

Kupujący często zgadza się na taką opcję w nadziei, że sam okaże się sprytniejszy od urzędników i wpisze na umowie niższą kwotę (podstawę do naliczenia akcyzy), niż zapłaci handlarzowi w rzeczywistości. Później, teoretycznie, wszyscy są zadowoleni - handlarz - bo uniknął płacenia podatków i nie figuruje w żadnych dokumentach, oraz właściciel - bo zaniżył wartość pojazdu.

A gdy auto okaże się złomem...

W rzeczywistości jednak, od 19 lipca 2008 roku urzędy celne mogą weryfikować wartość pojazdu podaną przez kupującego na podstawie cen rynkowych podobnych samochodów w kraju. Kupujący nie zyskuje więc kompletnie nic, w komfortowej sytuacji jest za to handlarz, który przywiózł konkretny samochód. Z prawnego punktu widzenia nie ma, i nigdy nie miał, nic wspólnego z pojazdem, więc jeśli po zakupie w aucie ujawnią się wady natury technicznej lub prawnej, pole manewru mamy mocno ograniczone. Na podrobionej umowie zakupu spisanej - teoretycznie - z poprzednim właścicielem figurują przecież nasze dane.

Oczywiście, nie jest niemożliwością udowodnienie, że w umowie będącej w posiadaniu poprzedniego właściciela (Niemca czy Turka) znajdują się przecież dane handlarza, a nie nasze. Pamiętajmy jednak, że to my chodziliśmy po urzędach z podrobionym dokumentem, a za ich fałszowanie grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 5.

Gdyby więc samochód okazał się kradzioną kupą złomu zespawaną z trzech różnych aut i przystanku autobusowego, pretensję możemy mieć jedynie do siebie.

Niestety, póki spryciarze-handlarze, trafiać będą na spryciarzy-kupujących, którym wydaje się, że są bardziej przebiegli niż urzędnicy skarbowi, proceder trwał będzie w najlepsze. Wystarczy tylko przejrzeć serwisy ogłoszeniowe by w kilka minut znaleźć dziesiątki tego typu ogłoszeń. Biznes się kręci i wszyscy wydają się być zadowoleni. Zrobienie w trąbę własnego państwa, a przy okazji i siebie, to dla wielu wciąż powód do nieskrywanej dumy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: oszukiwanie | handlarz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy