Na przegląd będziesz czekał miesiącami?

Rząd po raz kolejny wyciąga rękę po pieniądze kierowców. Po projekcie dotyczącym podatku akcyzowego od aut, przyszła pora na zmiany w przepisach o obowiązkowych przeglądach technicznych.

Jak już informowaliśmy, Ministerstwo Infrastruktury chce, by niezdyscyplinowani kierowcy, którzy spóźnią się z przeprowadzeniem obowiązkowego badania technicznego, musieli zapłacić większą stawkę za samo wykonanie badań. Ostateczne kwoty nie zostały jeszcze podane, ale w projekcie mówi się o dwukrotności ceny usługi, czyli kwocie około 250 zł. Na tym jednak nie koniec...

Odpowiadając interpelację posła Adama Andruszkewicza podsekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury - Jerzy Szmit - przyznał, że oprócz - działających obecnie - podstawowych i okręgowych stacji kontroli pojazdów pojawić się też mają nowe - stacje kontroli Transportowego Dozoru Technicznego. "Projekt nie wskazuje liczby takich stacji, jednakże pierwotnie zakładano powstanie co najmniej jednej takiej stacji na województwo. Stacje kontroli pojazdów Transportowego Dozoru Technicznego będą częścią systemu nadzoru nad jakością badań technicznych pojazdów w ramach wykonywanych na nich czynności kontrolno-sprawdzających".

Reklama

Po co nam dodatkowe stacje kontroli pojazdów? Cóż - tutaj właśnie zaczynają się "schody"...

Ministerstwo Infrastruktury chce, by kierowcy, którzy nie dopilnowali obowiązku przeprowadzenia obowiązkowego badania technicznego pojazdu i spóźnili się z jego wykonaniem o więcej niż 30 dni, musieli korzystać WYŁĄCZNIE z nowych stacji Transportowego Dozoru Technicznego. Pomysł wydaje się wręcz absurdalny - w praktyce oznacza bowiem, że - oprócz dwukrotnie większej kwoty za samo badanie techniczne - kierowca będzie musiał zadbać o dodatkowy dzień wolny i - nierzadko - pokonać ponad 100 km do najbliższego miasta wojewódzkiego, by dokonać przeglądu technicznego samochodu!

Jeśli nowe przepisy wejdą w życie skutki będą łatwe do przewidzenia. Z - cytowanych przez Szmita - danych Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów wynika, że średnio około 1/5 kierowców nie wykonuje przeglądu w terminie. Nie zawsze wynika to ze złego stanu technicznego auta. Kierowcy - bardzo często - nie pamiętają o upływającym terminie, zwłaszcza że coraz większa liczba rodzin dysponuje dziś więcej niż jednym samochodem. W biedniejszych regionach nie brakuje i takich, którzy termin badania - z uwagi na brak środków - przekładają na później.

W tym miejscu spieszymy przypomnieć, że wg różnych danych (z uwagi na tzw. "martwe dusze" - "wirtualne" samochody, które dawno już zostały skasowane - nie można do końca ufać informacjom płynącym z Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców) po polskich drogach porusza się obecnie ponad 16 mln samochodów osobowych. Tylko w ostatnich dwunastu latach (od maja 2014 roku, gdy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej), sprowadziliśmy do kraju przeszło 10 mln używanych aut.

Nie trzeba być matematycznym geniuszem, by obliczyć, że 20 proc. z ogólnej liczby 16 mln samochodów osobowych daje wynik przeszło 3,2 mln sztuk. Dzieląc tą liczbę przez 16 stacji kontroli Transportowego Dozoru Technicznego okaże się, że każdy z tych punktów będzie musiał obsłużyć w roku około 200 tys. samochodów! Dalsze rachunki także są proste. Wystarczy podzielić 200 000 aut przez 250 (średnia liczba dni pracujących w roku) i okaże się, że każdego dnia jedna stacja TDT powinna skontrolować - uwaga - 800 samochód! Przy założeniu, że ośrodki TDT czynne będą 10 h na dobę, na jedną godzinę przypada średnio 80 badań technicznych!

Zakładając nawet, że nowe przepisy - w cudowny sposób - poprawią pamięć i zasobność portfela nawet połowy z "zapominalskich" kierowców, na 16 stacji kontroli TDT przypadać będzie dziennie po 400 samochodów. W praktyce oznacza to, że jeśli zapomnimy o przeglądzie, na następny umawiać się trzeba będzie z kilkutygodniowym wyprzedzeniem! W tym czasie, przynajmniej teoretycznie, nie będziemy mogli korzystać z samochodu. Chcąc być zupełnie fair w stosunku do przepisów, na kilkudziesięciokilometrową - wycieczkę do stacji TDT powinniśmy też wybrać się na lawecie. Jednym słowem - paranoja.

Sens wprowadzenia nowych przepisów jest oczywisty - chodzi o zmotywowanie kierowców do terminowego wykonywania badań technicznych. Ministerialny pomysł wydaje się jednak - nie bójmy się tego słowa - idiotyczny! Tworzenie sieci nowych stacji to koszta idące w miliony złotych, od początku wiadomo, że system nie ma najmniejszych szans na osiągnięcie zadowalającej wydajności!

Proponowane zmiany są o tyle niezrozumiałe, że - aby zmotywować kierowców do częstszego odwiedzania stacji kontroli pojazdów - wystarczyłoby jednie zmienić taryfikator mandatów. Dziś policjant "może fakultatywnie nałożyć mandat karny", którego wysokość waha się od 20 do 500 zł (brak przeglądu zawsze skutkuje zatrzymaniem dowodu rejestracyjnego). Idziemy o zakład, że wprowadzenie "sztywnej" stawki 500 zł i "rózga" w postaci punktów karnych zmotywowałoby zapominalskich równie skutecznie!

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Badania techniczne samochodów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama