Jeździmy "złomem" w cenie, góra, 9,5 tys. zł

Specjaliści szacują chłonność polskiego rynku samochodów osobowych na milion sztuk rocznie.

Mniej więcej to się zgadza, tyle że w czasach, gdy formułowano te optymistyczne prognozy, w okresie wiary w świetlaną przyszłość rodzimej gospodarki i motoryzacji, nie brano po uwagę, że lwią część owego miliona będą stanowiły pojazdy używane, często bardzo leciwe i w marnym stanie technicznym.

W ubiegłym roku nabywców znalazło nieco ponad 270 tys. fabrycznie nowych samochodów. W tym samym czasie sprowadzono do kraju 645,5 tys. aut z drugiej (co najmniej) ręki. Bliższa analiza danych związanych z tą informacją potwierdza kilka obiegowych prawd, ale jednocześnie zadaje kłam paru rozpowszechnionym stereotypom...

Reklama

Polacy, w porównaniu z mieszkańcami wysokorozwiniętych państw Europy Zachodniej, są wciąż biedni? Niestety, na to wygląda. Owszem, istnieje grupa obywateli naprawdę zamożnych, czego dowodzi dwucyfrowy wzrost sprzedaży drogich nowych aut segmentu premium, ale ogół społeczeństwa musi liczyć się z groszem i to coraz bardziej.

W 2012 r. średnia cena pochodzącego z importu używanego samochodu wyniosła zaledwie 9,5 tys. zł. Tak, wiemy, że z przyczyn fiskalnych może dochodzić tu do manipulacji i przekłamań, ale i sama chęć zaoszczędzenia kilkuset złotych na podatku też przecież o czymś świadczy...

Polacy nie potrafią żyć z ołówkiem w ręku, kierują się zasadą "zastaw się a postaw się"? Niekoniecznie. Zainteresowanie względnie niedrogimi, używanymi samochodami wynika nie tylko z twardych realiów ekonomicznych, ale również z trzeźwej oceny własnych możliwości finansowych i właściwego ustawienia hierarchii życiowych celów.

Francuzi, Niemcy czy Włosi bardzo często kupują samochody na kredyt. Polacy wychodzą z założenia, chyba słusznego, że zapożyczanie się na kupno czegoś, co od razu po opuszczeniu salonu dealera traci 20 proc. na wartości, nie ma sensu. A od wypasionej fury ważniejsze jest na przykład własne mieszkanie.

Polacy są narodem romantyków? Jeżeli nawet tak, to raczej nie w dziedzinie motoryzacji. Wśród dziesięciu najczęściej sprowadzanych, a zatem prawdopodobnie również najbardziej poszukiwanych na rynku modeli próżno szukać pojazdów przesadnie wyszukanych technicznie czy stylistycznie, takich, które powodują przyspieszone bicie serca u fanów czterech kółek. Liczy się funkcjonalność, łatwy dostęp do taniego serwisu, obfitość zamienników oryginalnych części. Słowem - rządzi zdrowy rozsądek, bez śladu rzekomo typowo polskiej fantazji.

Polacy zawsze mają własne zdanie, są nieczuli na opinie spotykane w mediach? Chyba tak. Fora internetowe aż kipią od szyderstw z "wieśwagenów" i ich właścicieli tymczasem dwa czołowe miejsca w pierwszej dziesiątce najczęściej sprowadzanych używanych pojazdów zajmują volkswageny: passat i golf. Na dziewiątej pozycji znalazł się jeszcze jeden model tej marki - vw polo.

Polacy niezmiennie ufają produktom niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego? To prawda - wśród 10 najpopularniejszych sprowadzanych do Polski modeli używanych aut dziewięć to samochody z logo niemieckich marek. Obok Volkswagena także Audi (A4, miejsce 3), Opla (astra - 4, vectra - 10), Forda (focus - 6, mondeo - 8) i BMW (seria 3 - 7).

Polacy pamiętają, by wystrzegać się "samochodów na F"? I tak, i nie. W pierwszej dziesiątce mamy przecież dwa fordy, a także jednego "francuza", minivana renault scenic, który swą popularność zawdzięcza niewątpliwie funkcjonalności.

W 2012 r. sprowadzono do Polski 32 467 używanych volkswagenów passatów. W tym samym czasie zarejestrowano w kraju 4 117 fabrycznie nowych egzemplarzy tego modelu. W przypadku vw golfa stosunek "używek" do "nówek" wynosił 30 361do 5 835, opla astry 22 047 do 8 997, a forda focusa 18 089 do 6 704.

Rynek nowych aut ratowali klienci flotowi. Bez nich branży groziłby całkowity uwiąd. Tymczasem wszelkie propozycje wprowadzenia rozwiązań, które zmieniłyby obecną sytuację, pozostają bez echa. Od lat nie może doczekać się realizacji postulat zastąpienia podatku akcyzowego, liczonego od wartości sprowadzanego auta, opłatą ekologiczną, zniechęcającą do sprowadzania i kupowania wehikułów najbardziej leciwych i wyeksploatowanych. W 2012 r. średni wiek importowanego do Polski samochodu z drugiej ręki wyniósł 9,9 lat (w 2011 - 9,2). Pojazdy najpopularniejsze były jeszcze starsze: volkswagen passat liczył przeciętnie prawie 12 lat, a vw golf - 11,6.

W grudniu ub.r. Związek Dealerów Samochodów zgłosił projekt programu dopłat do nowych aut w zamian za złomowanie pojazdów w wieku powyżej 15 lat. W odpowiedzi na pismo w tej sprawie, przesłane do Ministerstwa Finansów, czytamy, że "dochody budżetu państwa z tytułu podatku VAT są pochodną wielkości spożycia realizowanego przez konsumentów ostatecznych w skali globalnej. Wprowadzenie zachęt do zakupu samochodów, o ile nie nastąpi wzrost wielkości tego spożycia, może spowodować jedynie krótkotrwałe przesunięcie strumienia wydatkowanych przez gospodarstwa domowe pieniędzy na rzecz samochodów objętych systemem dopłat. Należy zatem spodziewać się, że wzrostowi sprzedaży samochodów będzie towarzyszył spadek sprzedaży w innych branżach".

Innymi słowy, zdaniem podpisanej pod tą odpowiedzią zastępcy dyrektora Departamentu Gospodarki Narodowej Grażyny Kozłowskiej-Plewy, jeżeli ludzie zaczną kupować nowe samochody, wówczas wydadzą mniej pieniędzy na inne cele, na przykład pralki, czy wyjazdy turystyczne, zatem ogólny bilans wyjdzie na zero.

Być może tak, ale trudno przecież wykluczyć, że sięgną po bezczynnie leżące obecnie w szafach zaskórniaki albo postanowią rzucić palenie czy ograniczyć picie alkoholu. A to, nawet z punktu widzenia resortu finansów, nie powinno być obojętne. Podobnie jak fakt, że zastępowanie starych, często będących w fatalnym stanie aut nowymi przyczyni się do wzrostu bezpieczeństwa na drogach i poprawy czystości powietrza w dręczonych smogiem miastach.

Z drugiej strony trudno nie przyznać racji pani wicedyrektor, gdy zauważa ona, że "zaproponowane [przez ZDS - przyp.red.] rozwiązanie to działanie doraźne, bez długotrwałych efektów" i że ważne jest, by wprowadzane "instrumenty pobudzające dotyczyły zwiększenia możliwości konsumpcyjnych społeczeństwa, czyli stymulowały wzrost gospodarczy i nie stanowiły wyłącznie zachęt do nabywania określonych dóbr czy usług". Sęk w tym, że na to tak oczekiwane "zwiększenie możliwości konsumpcyjnych społeczeństwa" do poziomu, w którym nowy samochód stanie się dobrem powszechnie osiągalnym możemy jeszcze długo poczekać...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy