Cała prawda o "świeżo sprowadzonych" i "bezwypadkowych"

Powinienem być choćby odrobinę rozczulony, ale raczej jestem rozbawiony listem "Jestem handlarzem z Gniezna", postanowiłem więc uzasadnić mą reakcję. (*)

Muszę przyznać, że dla osoby nie będącej w temacie, wypowiedź w.w. bohatera - "handlarza z Gniezna" - może być naprawdę przejmująca.

Cała Polska "wiesza na nich psy"

Jakim niedocenionym zajęciem musi się ów Pan na co dzień parać i jak to cała Polska "wiesza na nich psy", a oni biedni muszą się tak mocno napracować by sprzedać samochody w idealnym stanie za przysłowiowy bezcen.

Różnica między mną a niczego nie spodziewającym się kupującym, polega na tym, że znam kilku handlarzy stamtąd i wiem, że "kupuję auto w dobrej cenie we Francji i później sprzedaję je w Polsce" to naprawdę znaczne uproszczenie.

Reklama

Warto zwrócić uwagę na to, co dzieje się pomiędzy zakupem auta we Francji, Belgii, Niemczech i coraz częściej we Włoszech, a sprzedażą go w jednym z setek wielkopolskich komisów. Od zakupu do sprzedaży auto przechodzi w Polsce długą drogę i mnóstwo zabiegów.

Niestety otwarcie granic pozwoliło na niekontrolowany import samochodów. Nigdy nie wiadomo do końca, kiedy auto naprawdę przywieziono ani w jakim było stanie.

Ile głów tyle wersji

Nie będę wprowadzał w tajniki ich technik sprzedaży, bo ile głów tyle wersji, mogę tylko podpowiedzieć, że charakterystycznym dla tej profesji jest używanie kilku zwrotów. Czy to w ogłoszeniach, czy podczas rozmów przez telefon, czy też wreszcie na żywo.

W ogłoszeniach roi się od zwrotów "świeżo sprowadzony" i "bezwypadkowy", w rzeczywistości zaś przez ostatnie kilka tygodni auto przechodziło np. zabiegi odbudowy elementów nośnych nadwozia w jednym z warsztatów. Wstawianie "ćwiartek", progów czy dachów itp. jest normalne, tak samo jak poduszek powietrznych ze zresetowanym sterownikiem.

Przez telefon właściwie każdy samochód jest ok. Czasem ma minimalne braki, ale "to kosmetyka", ewentualnie ma ze dwa elementy do malowania - dwa, żeby auto miało jednolity kolor, często zaś, by auto wyglądało naprawdę dobrze, konieczne jest malowanie całego... ale o tym dowiemy się na żywo, po przejechaniu niekiedy kilkuset kilometrów. Nieraz coś nie działa - prawie zawsze winien jest akumulator, ewentualnie jakaś inna mniej ważna sprawa. Nieważne, że czasem sterownik np. centralnego zamka jest fizycznie uszkodzony - akumulator to wygodne i stałe wytłumaczenie.

W stanie nie pozwalającym na jazdę

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Prawie każde auto da się doprowadzić do dobrego stanu technicznego. Problemem są tylko nakłady, jakie trzeba ponieść. Nikt nie będzie więc wydawał na samochód więcej niż jest w stanie na nim później zarobić!

Najczęściej samochody są w stanie nie pozwalającym na samodzielny przyjazd do Polski.

Ba, czasem są w stanie, który umożliwia ich przewiezienie w aucie dostawczym. Nie na lawecie, a w środku! Naprawdę!

Parę słów jak to najczęściej wygląda:

Po przywiezieniu auta i "zrzuceniu" go u okolicznego blacharza - trudno inaczej nazwać np. spychanie samochodów na wózku, bez przednich kół albo ze zniszczonym po dachowaniu zawieszeniem, następuje ocena "co potrzeba", spisanie najpotrzebniejszych rzeczy na przysłowiowej kartce i wycieczka w czwartkowy poranek na poznańską giełdę części używanych. Logiczne więc, że skoro Poznań zapewnia takie zaplecze części, w okolicznych miastach rozwinął się handel używanymi samochodami.

Artystyczna "reanimacja" samochodu

Po zakupie NAJTAŃSZYCH części - niekoniecznie dokładnie od tej wersji - następuje rzemieślniczo-artystyczna "reanimacja" samochodu, kiedy przy pomocy palnika, młotka, a później szpachli, włókna szklanego i lakieru robi się polskie "bezwypadki". To proceder znany w całym kraju, ale Wielkopolska, ze względu na skalę importu samochodów, przoduje pod tym względem zdecydowanie.

Po takich zabiegach samochód trafia na jedną z okolicznych myjni, ewentualnie zapraszany jest Pan z odkurzaczem piorącym - teraz auto, w którym jeździł nałogowy palacz, zaczyna być odświeżane i być po nie palącej kobiecie. Na koniec trochę plaka na deskę rozdzielczą, zczernić opony i na komis.

Jest to jedna z dróg, która prowadzi do, w przyszłości kosztownego, ale w miarę jeżdżącego zakupu.

Drugą opcją jest sprzedawanie samochodów częściowo naprawionych, które mają za sobą podstawową wymianę elementów blacharskich, tzw. "do malowania" i często są na chodzie. Zazwyczaj sprawa dotyczy więc samochodów, które nie były dosłownie zmasakrowane przez jakiegoś Francuza.

Prawie zawsze usłyszymy w takim przypadku zwrot "do malowania są X elementy, poza tym wszystko jest ok". Co z tego, że auto nie jest proste, bo, ze względu na koszty, nikomu nie chciało się go wyciągnąć na ramie.

Trzecią opcją zaś jest sprzedaż auta tak jak przyjechało, z minimalnymi poprawkami. Moim zdaniem to najlepsza i najbardziej szczera, jednak dająca najmniejszy zarobek, więc rzadko uczęszczana droga.

Zysk przesłania wszystko inne

Handel takimi autami to proceder nagminny, więc nie rozumiem, dlaczego ktoś mocno oburza się słysząc zarzuty pod swoim adresem. Nie ma co wrzucać wszystkich do jednego worka, jednak w przypadku sprzedawców samochodów stamtąd zysk przesłania wszystko inne.

Nie oszukujmy się, taka Francja jest regularnie przeczesywana przez poszukujących okazji handlarzy z całej Europy Środkowej i Wschodniej.

Niestety, ilość tych okazji jest niewystarczająca bo, wbrew temu co myślą niektórzy Polacy, ludzie z Zachodu potrafią liczyć. Oczywistym jest, że skoro nie ma okazji, to trzeba je stworzyć. Po prostu kupuje się czasem najgorsze co jest, bo za jednym rzutem trzeba mieć ok. 5-7 aut, by lora (ciężarówka do przewozu samochodów) zarobiła na siebie. Nikt tam do niczego nie dokłada jeśli naprawdę nie musi.

Tak dochodzimy do sedna problemu - Polacy to jakiś dziwny naród, który chcąc kupić okazję sam sobie wmawia, że jeśli 3 letnie auto z silnikiem diesla ma przebieg rzędu 30 000 km, to na pewno jest od jakiegoś "dziadka", "kobiety" i że ci ludzie wydali większą kwotę na diesla tylko po to, by go posiadać, a nie, że stało rozbite przez dobry rok na jakimś placu pod Marsylią.

Wielkopolanie mówią tylko to, co inni chcą usłyszeć i przywożą zazwyczaj to, co inni chcą kupić.

Tłumaczą się niewiedzą na temat szczegółów przeszłości danego egzemplarza, a większość kupujących wierzy im w to bezgranicznie.

Powiedzmy sobie szczerze - wszyscy wolą sprzedać auto drożej niż taniej i wszyscy chcą kupić auto taniej niż drożej. Trzeba tylko zrobić bilans zysków, a także strat pieniędzy i moralności. W przypadku takich "masowców" jak Gniezno, Pleszew itp., gdzie handlem i naprawą aut zajmują się całe rodziny, tą moralność wobec ludzi spoza środowiska przesłaniają zarobki, a mówienie o tym, że na każdym aucie prawie wcale nie mają dochodu jest mydleniem oczu i grą z naiwnym kupującym.

Definicja słowa "bezwypadkowy

Problem pojawia się zresztą przy samej definicji słowa "bezwypadkowy" i to tu najłatwiej o luźną interpretację.

Do kupujących: trzeba jasno powiedzieć, że samochód po stłuczce, w której uszkodzona była lampa, błotnik i zderzak, nie jest autem po wypadku! Do sprzedających: mówienie, że samochód, który ma wstawione podłużnice i dach nie może być nazywany autem "po stłuczce". Więcej pokory i szacunku wobec innych. Nie ma aut bez historii, są tylko źle naprawione. (H)

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: handel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy