Auto ze szpachlą? Może być bezpieczniejsze niż "perełka"!

Największym wrogiem przeciętnego Polaka, który szuka dla siebie auta na rynku wtórnym, jest szpachla. Nawet najcieńsza jej warstwa dyskwalifikuje pojazd w oczach potencjalnego nabywcy.

Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że bez popularnych szpachlówek nie mógłby funkcjonować żaden zakład lakierniczy - również ten autoryzowany. Stosowanie szpachli jest też nieodzownym elementem KAŻDEJ naprawy renowacyjnej.

Opinię dotyczącą szpachli na dobre wypaczyła pierwsza fala używanych aut z zachodu. Szpachlówki były wówczas jedyną szansą na odtworzenie kształtów zdeformowanych w czasie wypadków karoserii. Na rynku nie było wtedy ani zamienników, ani elementów blacharskich z demontażu. Nierzadko zdarzało się więc, że na nadkolach czy słupkach warstwa szpachli przekraczała 2 cm.

Reklama

Na szczęście czasy tzw. "ulepków", gdy blacharze starali się odtworzyć kształty konkretnego modelu nakładając szpachlówki kielnią, na dobre odeszły do lamusa. Dziś różnego rodzaju szpachle stosuje się zdecydowanie oszczędniej i często jest to nie tylko najtańsza, ale też najlepsza forma naprawy!

Musimy zdawać sobie sprawę, że obecnie blacharze samochodowi nie muszą już posiadać rzeźbiarskich umiejętność Michała Anioła. Dziś naprawa blacharska ogranicza się w zasadzie do wycięcia uszkodzonych elementów karoserii i zastąpienia ich sprawnymi. Stąd właśnie bierze się ogromna popularność wszelkiej maści "ćwiartek" czy "połówek" - tego rodzaju karoserie są dawcami części dla innych, uszkodzonych w wypadkach pojazdów.

Taka technologia naprawy (wymiana całych elementów zamiast odtwarzania kształtu w szpachli) stosowana jest również w ASO. Podsumowując? W przypadku odbudowywania pojazdów po poważnych wypadkach szpachlówek używa się jedynie "punktowo", by wyrównać miejsca łączeń elementów. To z kolei oznacza, że na wielu samochodach po zaawansowanych naprawach blacharskich, nawet dysponując miernikiem grubości lakieru, szpachli nie znajdziecie prawie wcale! Jeśli klient nie wie gdzie szukać, może uznać dany pojazd za bezwypadkową "perełkę"...

Dla porównania, szpachlówek często używa się w nieskomplikowanych naprawach, w których ingerencja blacharska w poszycie karoserii nie jest konieczna (ani wskazana). Dotyczy to np. parkingowych stłuczek, w których cierpią drzwi, błotniki czy nadkola. W takich przypadkach wycięcie uszkodzonego elementu poszycia (np. tylny błotnik w trzydrzwiowym aucie) stanowiłoby zbędna integrację w strukturę karoserii, która - w większości współczesnych aut - jest przecież elementem nośnym. Najlepszym rozwiązaniem okazuje się więc szpachlówka, której stosowanie pozwala zachować oryginalny element bez naruszania jego struktury. Prawidłowa technologia naprawy przewiduje nawet do 5 milimetrów (!) szpachlówki (nanoszonych w osobnych warstwach), co odpowiada wynikowi 5000 mikronów. Nawet tak gruba warstwa nie powinna pękać, o ile lakiernik przyłożył się do pracy (stosowanie specjalnych podkładów epoksydowych i gruntów).

Przykład takiej naprawy prezentują nasze zdjęcia. Gdyby zdecydować się na wycięcie i wstawienie "ćwiartki" szpachlówkę trzeba by zastosować jedynie w miejscu spawania blach, czyli - w tym przypadku - gdzieś na słupku. Większość nabywców - nawet uzbrojona w miernik grubości powłoki lakierowej - mogłaby łatwo przeczyć ślady takiej naprawy. Auto z wspawaną ćwiartką sprzedałoby się zapewne, jako bezwypadkowe...

Po zastosowanej naprawie szpachle na nadkolu wykryje jednak każdy miernik, więc samochód uchodzić będzie za powypadkowy. Osobiście - w razie prawdziwego wypadku - zdecydowanie wolelibyśmy jednak siedzieć w aucie, którego karoseria ma fabryczną wytrzymałość gwarantowaną przez fabryczne spawy, nawet jeśli - z biegiem czasu - przytyło jej się o kilka gramów szpachlówki...

Wniosek? By właściwie ocenić stan pojazdu nie wystarczy sam miernik lakieru i odrobina wiedzy. Trzeba jeszcze dysponować ogromnym doświadczeniem i potrafić odróżnić poważne naprawy od błahostek. Oczywiście, najlepiej, jeśli samochód nie ma za sobą żadnych napraw blacharsko-lakierniczych, ale biorąc pod uwagę średni wiek pojazdu w Polsce (przeszło 12 lat) takie "perełki" są prawdziwą rzadkością.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy