Wiemy, jak produkuje się "bezwypadkowe" i "absolutnie bezwypadkowe"

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak produkuje się "bezwypadkowe" i "absolutnie bezwypadkowe" samochody? Nie, nie w fabryce, bo to banalne. Mamy na myśli królujące w ogłoszeniach auta z rynku wtórnego, które ze względu na swoje atrakcyjne ceny, odpowiednio dostosowane do oczekiwań klienteli wskazania liczników kilometrów oraz nienagannie odpicowany wygląd, cieszą się ogromnym zainteresowaniem szerokich rzesz nabywców.

Na temat technologii, wedle których powstają bezwypadkowce, krążą legendy. Słyszymy o mistrzach, potrafiących pospawać kompletny pojazd z połówek, ćwiartek lub nawet ósemek. O  cudotwórcach, których wręcz biblijna moc pozwala wskrzesić martwe, wydawałoby się, ofiary najgorszych dzwonów i tchnąć w nie drugie życie. Usłyszeć to jednak nie to samo, co zobaczyć. Dlatego zachęcamy do obejrzenia filmu, który ujawnia rąbek pilnie strzeżonych zazwyczaj tajemnic. Długiego, jak na standardy Internetu, lecz jakże ciekawego i pouczającego.

Reklama

Powszechnie wiadomo, że w ratowaniu rozbitków specjalizują się warsztaty w słowiańskiej części Europy. Serwismenom po zachodniej stronie linii Odry i Nysy Łużyckiej brakuje odwagi, umiejętności i doświadczenia, by podjąć się tego rodzaju zadań. Niewykluczone, że odstraszają ich również wysokie koszty roboczogodziny blacharzy i lakierników oraz niewielki popyt wewnętrzny na "bezwypadkowe" samochody. Nie powinniśmy zatem się dziwić, że prezentowany dokument to obraz z rosyjską narracją, aczkolwiek najwyraźniej adresowany do międzynarodowej publiczności, bo zaopatrzony w angielskojęzyczne napisy.         

Film ma dwóch dwóch bohaterów. Jednym z nich jest niejaki Arthur Tussik (jak wynika z komentarzy - Litwin z Wilna), drugim, piękne, choć niestety nieco pokiereszowane BMW serii 2.

Jak zauważa narrator, "udar był priekrasny, silnyj", co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że czarna beemka zdrowo w coś przy... przywaliła. W inny pojazd, drzewo, betonowy przepust itp. W wyniku uderzenia została uszkodzona m.in. przegroda czołowa, a nadwozie straciło swoją geometrię. Złom? Skądże! Arthur zabiera się do roboty...

Metoda: "siła razy ramię" działa uzdrowicielsko. Młotek w rękach fachowca staje się niezwykle precyzyjnym narzędziem. Wstępne czynności mniej więcej przywracają  karoserii pierwotne wymiary. Mniej więcej, bowiem pomiar wykazuje, że prawa część auta jest o 2 cm niższa od lewej, ale to drobiazg. Mistrz oznajmia, że zajmie się tym później. Najpierw prostuje, naciąga i klepie podłużnice (czy ktoś naprawdę uważa, że ich poważna deformacja na zawsze wyklucza pojazd z eksploatacji?). Aby wyprostować słupek i sprowadzić do właściwej pozycji lewą część dachu trzeba wyciąć część blach nadwozia. Żaden kłopot - potem się je ponownie wspawa.

Niestety, nie wszystko da się uzdatnić. Mistrz Arthur jest na to przygotowany. Najbardziej zmasakrowane elementy nadwozia zastępuje nowymi, to znaczy pochodzącymi z odzysku i, jak sam przyznaje, niekoniecznie znajdującymi się w idealnym stanie, gdyż i one wymagają naciągnięcia i prostowania, ale nie bądźmy szczególarzami. Najważniejsze, że drzwi otwierają się i zamykają, a kolejne pomiary wypadają zadowalająco.

W ruch idzie spawarka i szlifierka. I tu pojawia się pewien problem, bo o ile próg i fragment podłogi udało się wyprostować, to wstawiony przedni słupek nie pochodzi z tego modelu i trzeba go nieco podrychtować. Takie chwile są sprawdzianem rzeczywistych kwalifikacji blacharza. A ponieważ Arthur jest mistrzem w swoim fachu, więc wkrótce może z pełnym przekonaniem rzec do mikrofonu: "No szto, charaszo..."

Jeszcze naprawa pogiętego dachu, kosmetyka, końcowy montaż i robota skończona. Efekt robi wrażenie. W filmie zabrakło nam jednak puenty - sceny z zachwyconym klientem, który odjeżdża w siną sal swoim nowym, lśniącym, "absolutnie bezwypadkowym" bmw...

       

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy