Volkswagen up! Czy faktycznie rozmiar ma znaczenie?

Kompaktowe kombi, którym czteroosobowa rodzina, może spokojnie wybrać się na wakacje, narty, weekendowy wypad za miasto, czy chociażby zakupy większe niż te w osiedlowym warzywniaku? A może, wobec coraz większego zagęszczeniu samochodów na drogach oraz braku miejsc do parkowania, wystarczyłoby małe auto miejskie? Czy faktycznie rozmiar ma znaczenie?

Odpowiedzi na to pytanie szukałem za kierownicą najmniejszego z Volkswagenów - modelu up!

Mały, ale wariat

Należę do tej grupy kierowców, którzy zwracają uwagę na takie dziwne  parametry, jak moment obrotowy, trakcja, elastyczność itp. I tutaj muszę przyznać, że mały VW mnie zaskoczył. Po silniku o pojemności dwóch piw nie spodziewałem się oszałamiających osiągów, tymczasem Up! dzielnie rwie do przodu a przy dynamicznym ruszeniu ze świateł i wrzuceniu dwójki słyszymy miły uszom pisk zwijanego asfaltu. Doskonałe właściwości jezdne samochodów dla ludu znane są wszystkim, którzy kiedykolwiek jechali Golfem czy Passatem. Okazuje się, że najmniejszy w rodzinie wcale nie znaczy najgorszy i Up! prowadzi się świetnie, a dzięki rozstawieniu kół praktycznie po rogach, jego  właściwości jezdne porównywalne są z gokartem. Podczas rozsądnie dynamicznego pokonywania zakrętów, nadwozie, pomimo lekko pudełkowatego kształtu, utrzymuje swoją pozycję nad podwoziem i nie próbuje znaleźć się na sąsiednim pasie.

Reklama

Mistrz parkowania

Brak zwisów z przodu i tyłu powoduje, że auto jest bardzo zwinne i doskonale się nim manewruje. Żadnego problemu nie sprawia też wpasowanie się na ciasnych parkingach pomiędzy linie, wyznaczające miejsca postojowe. Tylne drzwi można otworzyć na pełną szerokość, co doceni każdy rodzic, który musi zapiąć (odpiąć) dziecko w foteliku. Wsiadanie i wysiadanie nie zmusza do gimnastyki ani wciągania brzucha. Pod tym względem Up! jest genialny.

Wnętrze

Podobno nie liczy się wygląd, ale bogate wnętrze. Po samochodzie tej klasy nikt nie oczekuje luksusów. W małym aucie spodziewam się, że raczej wszystko będzie mniejsze niż większe, tudzież proste. I tak też jest w opisywanym volkswagenie. Miejsca z tyłu jest mało. Dzieci w wieku lat 3 i 6, opakowane w foteliki, oraz dwoje rodziców o absolutnie przeciętnym wzroście się zmieszczą. Gdybym jednak zamiast dzieci chciał podrzucić gdzieś znajomych o wzroście powyżej metr trzydzieści, to musiałbym im uciąć nogi. A gdybym sam miał 190 cm (lub więcej), to przedni fotel musiałbym lekko wcisnąć w tylną kanapę.

Drzwi tylko częściowo pokrywa tapicerka, reszta to blacha, ale w tej klasie to standard. Elementy są wykonane z niemiecką precyzją, nic nie stuka, ani nie wydaje innych nieprzyjemnych odgłosów. Tylko gdy ktoś lubi posłuchać trochę głośniej muzyki, powiedzmy w drugiej połowie skali, to z drzwi zaczną dobiegać różne dziwne dźwięki, świadczące o tym, że albo głośniki nie są najlepszej jakości albo zamontowano je w mało niemiecki sposób.

Wyposażenie małego volkswagena nie powala, ogranicza się do niezbędnego minimum. Chociaż mam takie wewnętrzne przekonanie, że wskaźnik temperatury cieczy chłodzącej silnik powinien być elementem obowiązkowym, tak samo jak prędkościomierz i obrotomierz (mój pierwszy samochód zakończył żywot z powodu przegrzania jednostki napędowej, gdyż najpierw zepsuł się rzeczony wskaźnik i zanim zdążyłem go naprawić, silnik postanowił się zagotować). Jest za to wskaźnik, który podpowiada, na którym biegu jazda będzie najbardziej przyjazna dla środowiska i portfela oraz mniej przyjazna dla szejków naftowych. Zdecydowanie zamieniłbym ten gadżet na wspomniany wskaźnik temperatury.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden mały problem. Otóż jest nim kierownica. Wielkości koła od wozu drabiniastego. Tej wielkości kierownicy spodziewałbym się w autobusie albo starym Jelczu, a nie w małym aucie miejskim. Na koniec jeszcze bagażnik. Jest. Można do niego zmieścić to i owo, a nawet tygodniowe zakupy spożywczo-jakieś-tam-inne dla wspomnianej czteroosobowej rodziny.

Czy warto?

Jeśli budżet domowy pozwala na zakup drugiego auta, jasne, trochę taniej wyjdzie kupić siostrzaną wersję od naszych południowych sąsiadów, czyli Skodę Citigo, ale gdy zaczniemy przebierać w wersjach i dodatkach, może się okazać, że różnica w cenie nie będzie znaczna. Pozostaje więc kwestia stylistyki i osobistych preferencji. Ja wybrałbym Volkswagena.

Adrian Suszczynski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy