Taki mały, ale go zazdroszczą!

Kupując samochód kompaktowy najczęściej rozważa się samochody w cenie około 60-70 tysięcy złotych.

Czy jest więc sens wydawania na auto o podobnych rozmiarach dwa-trzy razy więcej tylko dlatego, że na masce dumnie nosi on wizerunek gwiazdy?

Nową C-klasą Mercedes chce udowodnić, że jak najbardziej. Nowa generacja najmniejszego prawdziwego mercedesa (pomijamy "wynalazki" typu A- czy B-klasa) wiosną trafiła do salonów. Jaki jest ten samochód?

Dokładniejsze pomiary nie pozostawiają wątpliwości. Chociaż słowa mercedes i kompakt jakoś do siebie nie pasują to C-klasa jest właśnie samochodem klasy C, co prawda prawie o 10 cm dłuższym np. od focusa sedana, ale jednocześnie aż o 7 cm od niego węższym. To jednak nie z focusem czy astrą nowy mercedes będzie rywalizował. To przecież przedstawiciel klasy premium, który ma pokonać takich tuzów, jak BMW serii 3 czy audi A4.

Premium nie jest jednak synonimem słowa duży. Wrażenie mocno ograniczonej przestronności dopadnie nas zaraz po zajęciu miejsca we wnętrzu auta. Chociaż kierowca nie ma prawa narzekać. Elektrycznie sterowane fotel oraz kierownica umożliwią każdemu znalezienie optymalnej pozycji. Widok gwiazdy na masce doda prestiżu, podobnie jak z gracją wysuwający się ze środkowej konsoli ekran nawigacji i zarządzania pokładowym systemem audio. Od razu widać, że nie siedzimy w samochodzie przeznaczonym dla zarabiającego średnią krajową Kowalskiego. Szkoda tylko, że projektanci nie pozwolili sobie na odrobinę szaleństwa i nie zastosowali ekranu dotykowego. Zwyciężył jednak konserwatyzm i nawigacja odbywa się za pomocą umieszczonego na tunelu środkowym pokrętła, przypominającego nieco znanego z BMW I-drive'a i... podobnie (nie)intuicyjnego.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Pasażer prawego fotela również nie ma powodów do narzekań, chyba że... za nim usiądzie osoba pokaźnego wzrostu lub na tylnej kanapie znajdzie się mocowany tyłem do kierunku jazdy fotelik z małym dzieckiem. Wówczas wyjścia nie ma - trzeba się (elektrycznie) przesunąć do przodu, a przestrzeń na nogi znika błyskawicznie... I wrażenie ekskluzywności nieco się przy tym zaciera.

Z tyłu od razu trzeba przyjąć wersję, że trzy osoby się nie zmieszczą. No chyba, że każda ubrana będzie w bawełniany garnitur, który po dojechaniu na miejsce nie będzie potrzebował żelazka... Chociaż dla zachowania dobrego samopoczucia osób podróżujących na tylnej kanapie zaleca się by cel podróży nie był zbytnio odległy.

Reklama

Jednak C-klasa to nie klasa S, w której właściciel najczęściej ogląda świat przez tylne szyby. Dlatego skupmy się na wrażeniach, których doznaje osoba siedząca na lewym, przednim fotelu.

Po zajęciu miejsca kierowca ma wrażenie prowadzenia dużo większego samochodu niż w rzeczywistości. Spowodowane jest to głównie chyba... gwiazdą, która wydaje się być umocowana daleko z przodu i która wbrew pozorom nie ułatwia manewrowania poprzez wyznaczenie końca samochodu. Sytuację ratują czujniki parkowania z przodu (opcja). Przydatne są też te tylne (opcja), bowiem widoczność wstecz jest mocno utrudniona poprzez szerokie tylne słupki. Za to lusterka są olbrzymie i chyba nikt nie będzie miał problemów ze zmianą pasów - również w miejskiej dżungli. Jazdę po mieście ułatwi także spora zwrotność. Tylny napęd i brak półosi napędowych przy przednich kołach powodują, że można je bardziej skręcać, co owocuje średnicą zawracania wynoszącą 10.8 m.

Testowany przez nas samochód napędzany był silnikiem Diesla o pojemności 2.2 l i mocy 170 KM. Jednostkę tę sparowano z opcjonalną automatyczną, pięciobiegową skrzynią biegów (w standardzie oferowana jest manualna, sześciostopniowa). Efekt? Przyspieszenie do 100 km/h trwa około 9 sekund, a prędkość maksymalna wynosi niespełna 230 km/h. C220 CDI nie jest więc demonem szybkości, za to jeździ z klasą. Nawet przyspieszanie z pedałem w podłodze nie powoduje u pasażerów skakania głów, w zasadzie głównym "informatorem" o tym, że auto raptownie nabiera szybkości jest wskazówka prędkościomierza. Z drugiej strony, czy można się dziwić, że owo przyspieszanie odbywa się dostojnie, jeśli zmiana biegów (przy gazie w podłodze!) odbywa się przy 3900 obr/min?

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Automatowi trzeba jednak oddać klasę. Działa niezauważalnie, po prostu robiąc to, do czego go skonstruowano. Nie ma denerwującego oczekiwania na zmianę biegów, czy szarpnięć. Dlatego nie dziwi, że chociaż zachowano możliwość ręcznej zmiany przełożeń, to odbywa się ona nietypowo. Owszem, lewarkiem, ale ruszając go w bok - w lewo i w prawo. Przyzwyczaić się można, ale po co, skoro automat radzi sobie świetnie?

Zużycie paliwa. Jeśli ktoś kupuje mercedesa, to ta kwestia powinna obchodzić go najmniej. Dla porządku odnotujmy jednak, że w miejskich korkach spalanie mieściło się w 10 litrach na 100 km. A więc utrzymuje się na całkiem przyzwoitym poziomie.

O silniku trzeba również powiedzieć, że nie daje o sobie zapomnieć. Na postoju klekot jest wyraźnie słyszalny, a lewarek skrzyni biegów radośnie sobie podryguje. Sytuacja z klekotem poprawia się nieco po rozgrzaniu jednostki napędowej, ale i tak podczas postoju czy wolnej jazdy wiemy, że pod maską znalazł się diesel. Ale czy konkurencji są pod tym względem lepsi?

Zawieszenie. Mercedes od dawna jest synonimem komfortu. Nie mogło być inaczej w wypadku nowej C-klasy. Zawieszenie dobrze wybiera nierówności, a hałas generuje tylko podczas krótkich, poprzecznych nierówności. Samochód standardowo wyposażono w aktywne zawieszenie (agility control), które automatycznie dostosowuje siłę tłumienia i sztywność do nawierzchni po jakiej porusza się pojazd. Nie wnikając w technologię trzeba powiedzieć, że to po prostu działa.

Wygląd. Mercedes w Polsce odbierany jest jako marka prestiżowa i to widać na ulicy. Samochód przyciąga wzrok i wśród osób postronnych jest odbierany jako droższy niż w rzeczywistości. Może dlatego, że nowa C-klasa wyglądem nawiązuje nieco do... klasy S. W każdym razie, na drodze odczuwa się coś na kształt szacunku, np. w korkach raczej nikt na siłę przed nas nie będzie się wpychał (efekt uboczny: nikt nas też nie wpuści). Cóż, Mercedes właśnie takie uczucia ma wzbudzać i za to m.in. płacą kierowcy wybierający tę markę...

Nowa klasa C jest sprzedawana w kilku wersjach stylizacyjnych. W Avantgarde, jako jedynej o sportowym image'u, gwiazda została przeniesiona z maski na atrapę chłodnicy. Classic to wersja bazowa, zaś Elegance - bardziej ekskluzywna. Elegance i Avantgarde wymagają dopłaty ponad 9 tysięcy złotych. Testowany przez nas samochód to wersja Elegance, charakteryzująca się m.in. dodatkami chromu na karoserii.

A ile trzeba za wspomniany wyżej prestiż zapłacić? Najtańsza klasa C (C180 K) kosztuje 123 500 zł. Testowana przez nas wersja C220 CDI to konieczność wydania 149 900 zł. Wraz z wyposażeniem dodatkowym (lakier metalik, skórzana tapicerka, wersja Elegance, automat, nawigacja, itp), samochód ten kosztuje około 221 tysięcy złotych. A więc za samo wyposażenie dodatkowe możemy kupić np. wspomnianego na wstępie focusa. Wówczas jednak nikt się za nami nie obejrzy, gdy będziemy przejeżdżać przez miasto...

Poza tym, czy mogą się mylić taksówkarze, którzy hasło "bez gwiazdy nie ma jazdy" powtarzają niczym mantrę?

Zjedź na pobocze.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: auto | zawieszenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy