Krążownik szos? Nie. To raczej pancernik...

Amerykańska motoryzacja mocno nawiązuje do świata zwierząt. Wszyscy doskonale znamy np. narowiste mustangi czy smukłą sylwetkę cobry.

Analogie ze światem fauny odnajdziemy też - niestety - w produkowanych za Oceanem pojazdach rodzinnych. Większość z nich jest lekka jak nosorożec, zwinna niczym leniwiec i równie łatwa w prowadzeniu, co osioł.

Kilka miesięcy temu z niepokojem przyjęliśmy więc fakt, że Włosi zdecydowali się importować na Stary Kontynent typowo amerykańskie auto rodzinne - dodge'a journey'a - i sprzedawać je w salonach Fiata pod nazwą freemont. Czy w przypadku tego samochodu rzeczywiście jest się czego obawiać?

Ameryka pełną gębą

Do testów otrzymaliśmy pojazd w stosunkowo ubogiej wersji "Urban". Spieszymy wyjaśnić, że w Ameryce słowo to ("miejski") oznacza 4,89 m długości, 1,88 m szerokości i 1,69 m wysokości.

Reklama

Wyjaśnienia wymaga również pojęcie "uboga". W standardowym wyposażeniu "naszego" freemonta znalazły się m.in.: trójstrefowa klimatyzacja z osobnym sterowaniem dla pasażerów tylnych rzędów (auto ma 7 miejsc), tempomat, pełny pakiet elektryczny (szyby i lusterka), elektrycznie sterowane przednie fotele, skórzana tapicerka i tylne czujniki parkowania. Do dyspozycji mieliśmy też: system kontroli ciśnienia w ogumieniu, asystenta ruszania pod górę, komplet poduszek powietrznych (w tym kurtynowe) czy sterowany z kierownicy zestaw audio CD/MP3 z 8,3-calowym dotykowym wyświetlaczem.

Czym więc różni się "zubożała" wersja miejska od kompletnie wyposażonej odmiany o nazwie Lounge? W testowanym pojeździe zabrakło np. systemu audio firmy Alpinie z subwooferem, nawigacji satelitarnej Garmin czy kamery cofania. Przyznacie chyba jednak, że biorąc pod uwagę listę wyposażenia standardowego, tego typu "rażące niedopatrzenia" można jednak wybaczyć...

Trochę Europy...

We wnętrzu - na szczęście - nie sposób zaznać ducha amerykańskiej motoryzacji. Deskę rozdzielczą wykonano z miękkich, przyjemnych w dotyku materiałów, również obicia drzwi wyglądają schludnie i nie sprawiają wrażenia, jakby wykonano je z wytłoczek po jajkach.

Rodowód auta da jednak o sobie znać zanim jeszcze usiądziemy za kierownicą. Dla przykładu - tylne drzwi otwierają się pod kątem aż 90 stopni, co bardzo ułatwia wsiadanie, zwłaszcza, jeśli żywimy się głównie podwójnymi hamburgerami i - rzecz jasna dietetyczną - colą.

Niestety, nie wszystko co przywędrowało do nas zza Oceanu uznać można za ergonomiczne. W manewrowaniu pomaga wprawdzie bardzo wydajne, "amerykańskie" wspomaganie kierownicy, ale część kierowców narzekać będzie chociażby na sześciostopniową, ręczną skrzynię biegów.

Nie chodzi wcale o to, że drogi prowadzenia lewarka mogłyby być krótsze, bo w tego typu aucie mało, kto zwracać będzie na to uwagę. Problem w tym, że amerykańscy konstruktorzy nie spodziewali się chyba, że ktokolwiek zamontuje w tym samochodzie ręczną przekładnię, której lewarek musi mieć mechaniczne połączenie z resztą skrzyni. W efekcie drążek wybieraka umiejscowiono w taki sposób, że wrzucając czwórkę ma się wrażenie sięgania za plecy. Oczywiście nie każdemu będzie to przeszkadzać (problem mogą mieć jedynie kierowcy niskiego wzrostu, którzy siedzą blisko kierownicy), ale ta przypadłość rzutuje nieco na pozytywnym wizerunku wnętrza.

Pochwalić należy za to przemyślany system zajmowania miejsc w trzecim rzędzie siedzeń (tylne fotele składa się i przesuwa, jak w aucie trzydrzwiowym) oraz całkiem spory bagażnik. W konfiguracji pięcioosobowej (fotele składają się w podłogę tworząc równą powierzchnię) do linii okien zapakować można 540 litrów. Przy siedmiu osobach pojemność kufra spada do skromnych 145 litrów, ale na tle części pojazdów konkurencji to i tak wręcz rewelacyjny wynik. Co więcej, we wnętrzu znajdziemy też wiele praktycznych schowków o łącznej pojemności aż 140 litrów (m.in. w podłodze z tyłu czy w siedzisku fotela przedniego pasażera).

Włoskie serce

By samochód tej klasy miał szansę odnieść sukces w Europie, pod maską musiał znaleźć się silnik Diesla. Na szczęście w palecie Fiata nie brakuje sprawdzonych, trwałych i - co ważne - oszczędnych konstrukcji tego typu.

W testowanym egzemplarzu pracował najsłabszy, dwulitrowy multijet o mocy 140 KM. W ofercie znajduje się również jego mocniejsza odmiana generująca moc 170 KM.

Chociaż dwulitrowe multijety całkiem sprawnie radzą sobie nawet z ogromnymi nadwoziami fiatów ducato, wiele osób odnieść może wrażenie, że 140 KM to trochę za mało, jak na samochód o takich gabarytach.

Twierdzenie to ma w sobie trochę prawdy - w rzeczywistości autu zdecydowanie bliżej bowiem do ogromnego pancernego "drednota" (typ pancerników sprzed II wojny światowej) niż przeciętnego amerykańskiego "krążownika szos". Mimo że "nasz" freemont napędzany był tylko na koła przedniej osi (w ofercie są też modele z napędem 4x4) - jego masa własna to - bez mała - dwie tony. To oczywiście ogromny plus, jeśli kupujemy pojazd kierując się głównie bezpieczeństwem rodziny, ale kierowcy, którzy wymagają od samochodu czegoś więcej niż tylko dowożenia ich z miejsca A do miejsca B, powinni raczej zdecydować się na mocniejszą odmianę.

Z drugiej strony przyspieszenie do 100 km/h w 12,3 s i prędkość maksymalna 180 km/h na pewno ujmy freemontowi nie przynoszą. Warto również podkreślić, że samochód całkiem rozsądnie obchodzi się z paliwem. Mimo masy pancernika liniowego i współczynnika oporu powietrza porównywalnego z wieżowcem z wielkiej płyty, w naszym niemal 1500-kilometrowym teście samochód zużył średnio 9,1 l oleju napędowego na 100 km. Szacunek.

In plus zaskoczyły nas również właściwości trakcyjne. Włosi, bez wątpienia, majstrowali przy zawieszeniu. Samochód, wbrew temu, co podpowiada nam zdrowy rozsądek, bez większych problemów radzi sobie nawet z bardzo ciasnymi zakrętami, zapędy szybszych kierowców skutecznie poskramia jednak typowo amerykańskie, rozleniwiające (czyt. zbyt silne) wspomaganie kierownicy.

Oczywiście nie sposób ocenić go negatywnie, bo trudno przypuszczać, by ktokolwiek zdecydował się na ofensywną jazdę po zakrętach tego typu autem. Dobrze jednak wiedzieć, że jeśli kiedyś, przez przypadek poniesie nas ułańska fantazja, samochód powinien poradzić sobie z głupotą kierowcy.

Ceny freemonta startują z pułapu niespełna 103 tys. zł. Za naszą wersję - urban - z dwulitrowym silnikiem Diesla o mocy 140 KM i napędem na przednią oś zapłacić trzeba niecałe 116 tys. zł. Kompletnie wyposażone auto (wersja lounge) z wysokoprężną jednostką o mocy 170 KM i napędem 4x4 wycenione zostało na 140 990 zł.

Dealerzy Fiata nie mają się co łudzić - freemont raczej nie stanie się częstym widokiem na polskich drogach. Dysponując kwotą 140 tys. zł większość rodziców wolałaby kupić dzieciom mieszkanie (no dobra, może pół) niż wydać ją na pojazd do wspólnych rodzinnych wycieczek. Nie zmienia to jednak faktu, że auto stanowi ciekawą alternatywę dla europejskich vanów i suvów, które pod wieloma względami (np. poziom wyposażenia, ilość miejsca w kabinie) wyraźnie mu ustępują.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama