To pierwsza opona z takim rozwiązaniem

Chociaż wprawnemu kierowcy wymiana uszkodzonego koła zajmuje przeważnie około 15 minut, stojący "na kapciu" samochód potrafi zepsuć nawet najlepiej zapowiadający się dzień.

Poważny problem mają zwłaszcza właściciele nowszych pojazdów, które rzadko wyposażone są w koło zapasowe. Korzystanie z tzw. "zestawu naprawczego" nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Co więcej, aż 1/3 kierowców nie ma bladego pojęcia, jak go użyć!

Naukowym dowodem istnienie praw Murphiego dysponuje firma Bridgestone. Największy producent opon na świecie przeprowadził badania, z których wynika, że ponad 50 proc. przebić opony ma miejsce w tzw. "kłopotliwych lokalizacjach" (na wiaduktach, w miejscu, gdzie nie ma zasięgu GSM itd.), a do niemal 1/4 uszkodzeń dochodzi w nocy. Biorąc powyższe pod uwagę przestaje dziwić, że wg najnowszych badań, aż 93 proc. kierowców traci na wymianę lub naprawę koła około... trzech godzin! 

Reklama

Złapanie "gumy" to jednak nie tylko stres, ale i poważne niebezpieczeństwo. Gdy dojdzie do niego w czasie szybkiej jazdy po autostradzie, konsekwencje bywają opłakane. Problem z opanowaniem auta mają wówczas nawet bardzo doświadczeni kierowcy (patrz wypadek z udziałem BMW prezydenta Dudy).

Tutaj z pomocą przychodzi najnowszy wynalazek Bridgestone’a - zaprojektowana z myślą o jeździe bez powietrza opona DriveGuard. To nie żart. Japońscy inżynierowie poświęcili ostatnich kilka lat na opracowania produkcyjnej opony, która umożliwiałaby kontynuowanie jazdy po przebiciu i całkowitej(!) utracie ciśnienia.

Cel był ambitny - nie mogło być mowy o żadnych dodatkowych wkładkach czy specjalnych obręczach kół. Opona musiała zapewniać maksimum bezpieczeństwa i pasować do większości samochodów. Co z tego wyszło?

W teorii zadanie wydaje się proste. Wystarczy do tego stopnia wzmocnić ściankę boczną opony, by była ona w stanie utrzymać przypadającą na dane koło część masy pojazdu. W praktyce nie jest to jednak takie proste. Toczeniu koła towarzyszą duże opory (tym większe, im mniejsze ciśnienie w ogumieniu), w wyniku których wytwarzane są duże ilości ciepła. Wysoka temperatura sprawia, że w oponie zachodzi proces odwrotny do wulkanizacji, co oznacza, że guma w szybkim tempie traci swoje najlepsze właściwości. M.in. z tego względu Japończycy postawili na nanotechnologię i... aerodynamikę. Debiutujące na naszym rynku opony serii DriveGuard wyposażono w specjalne ożebrowanie ściany bocznej, które skutkować ma tworzeniem się wokół koła turbulencji powietrza. W rezultacie ciepło powstałe w wyniku jazdy "na kapciu" oddawane jest na zewnątrz, co pozwala wydłużyć "życie" mieszanki. Uzyskane rezultaty są imponujące. Bridgestone wprowadził na rynek oponę, która pozwala na jazdę z prędkościami do 80 km/h po jej przebiciu. W taki sposób pokonać możemy nawet 80 km, co w zupełności wystarcza, by nocą wrócić do domu lub dojechać do najbliższego zakładu wulkanizacyjnego. Gdzie jest haczyk?

Prawdę mówiąc, znaleźliśmy tylko jeden. Seria DriveGuard przeznaczona jest wyłącznie do samochodów wyposażonych w system monitorowania ciśnienia w ogumieniu (stanowi wyposażenie obowiązkowe wszystkich nowych samochodów rejestrowanych w UE od listopada 2014 roku). Co ważnie, nie wynika to z "widzimisię" producenta, ale bardzo dobrych właściwości trakcyjnych samej opony, które mieliśmy okazję sprawdzić w Ośrodku Doskonalenia Techniki Jazdy Sobiesława Zasady w Bednarach. Z pełna odpowiedzialnością możemy stwierdzić, że jeżdżąc na oponach wykonanych w technologii DriveGuard, zdecydowana większość kierowców nie zauważy nawet, że prowadzi samochód z przebitą oponą!

W zakresie prędkości deklarowanych przez producenta przebite ogumienie (dla pewności z opon testowych wykręciliśmy nawet wentyle) zapewnia nienaganną trakcję. Samochód z przebitą jedną oponą zachowuje się zupełnie neutralnie. Przyspiesza, skręca i hamuje tak, jakby poruszał się na komplecie opon napompowanym zgodnie z zaleceniami producenta. Nie ma mowy o żadnym ściąganiu czy "pływaniu" w zakrętach. Właśnie z tego względu Bridgestone zastrzega, że opony z nowej serii trafiać mogą wyłącznie do aut z systemem monitorowania ciśnienia. W przeciwnym wypadku większość kierowców nie wiedziałaby nawet, że jeździ "na kapciu". W tym miejscu warto też podkreślić bardzo dobre zachowanie opony zwłaszcza na mokrej nawierzchni. Cała linia modelowa DriveGuard może pochwalić się w tej kategorii - najwyższą z możliwych - etykietą A. Na tle konkurencji zauważyć można co najwyżej nieco większą hałaśliwość (70 dB) będącą wynikiem dodatkowego ożebrowania odprowadzającego ciepło.

Kolejną cechą serii DriveGuard jest wytrzymałość mechaniczna. Ścianki boczne (z poliestrowym opasaniem) są tak grube, że uszkodzenie uch na dziurze czy krawężniku wydaje się wręcz niemożliwe. Oznacza to, że opona narażona jest na przebicie jedynie na styku z nawierzchnią (czyli w obrębie bieżnika). To z kolei oznacza, że po przebiciu można ją - najnormalniej w świecie - "załatać" lub "zakorkować". Jeśli więc szybko zareagujemy na wskazanie czujnika ciśnienia i zastosujemy się do zaleceń producenta (prędkość do 80 km/h i dystans w granicach 80 km), bez problemu "uratujemy" nasze koło. Krótko mówiąc - przebicie nie jest tu równoznaczne z koniecznością wyrzucenia opony - śmiało można ją naprawiać.

Opony z serii DriveGuard - zarówno letnie jak i zimowe - dostępne są na polskim rynku od niespełna roku. Biorąc pod uwagę aktualne promocje za najtańsze, w popularnych rozmiarach 185/65/R15 czy 195/65/R16, zapłacić trzeba od ok. 250 do 300 zł za sztukę. Nie jest to może okazja stulecia, ale biorąc pod uwagę zalety, warto rozważyć ich zakup. Zwłaszcza jeśli wizja samodzielnej wymiany uszkodzonego koła na odludziu napawa nas przerażeniem.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy