Afera "dieselszwindel"

Czy Polskę zaleje fala tanich diesli?

Ekolodzy dopięli swego. Niemiecki Federalny Sąd Administracyjny w Lipsku uznał za dopuszczalne wprowadzanie przez lokalne władze zakazu wjazdu do centrum miast samochodów z silnikami wysokoprężnymi.

Wyrok może odbić się na wartości blisko 12 mln zarejestrowanych u naszych zachodnich sąsiadów samochodów osobowych. Czy wkrótce polski rynek zaleje fala używanych diesli z Niemiec?

Chociaż wyrok uchodzi za przełomowy, w rzeczywistości nie musi on oznaczać, że władze poszczególnych regionów wprowadzą wspomniane zakazy. W istocie sędziowie potwierdzili jedynie, że do ich wprowadzenia nie są niezbędne stosowne regulacje prawne na poziomie federalnym ani decyzja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Również w Niemczech nie brakuje głosów, że tego typu zakazy to jedynie pozorne działania mające na celu przypodobanie się ekologom. Cytowany przez gazetę "Neue Osnabrücker Zeitung" Gerd Landsberg - szef Związku Niemieckich Miast i Gmin - określił decyzję sądu mianem "herezji". W opinii związku przekonanie, że  zakaz wjazdu do centrów miast pojazdów z silnikiem Diesla, które nie spełniają najwyższych norm emisji spalin, rozwiąże problem stężenia drobnych pyłów w powietrzu, jest błędne.

Reklama

Jednak orzeczenie Federalnego Sądu Administracyjnego może wpędzić w poważne tarapaty niemiecki przemysł motoryzacyjny. Branża wciąż odczuwa wizerunkowe i ekonomiczne skutki afery dieselgate (i pokrewnych dotyczących innych niemieckich producentów). Orzeczenie oznacza, że miasta mogą zakazać wjazdu do centrów wszystkich aut z silnikami wysokoprężnymi, które nie spełniają najostrzejszej normy emisji spalin Euro 6. Zaczęła ona obowiązywać dopiero w 2014 roku, poszczególne zakazy mogą więc objąć nawet młode pojazdy, nawet objęte jeszcze fabryczną gwarancją!

Nabywcy tych samochodów mogą się poczuć oszukani przez władze, a ich frustracja odbije się zapewne na producentach. Część lokalnych komentatorów uważa, że pewnym rozwiązaniem mogłaby być wymiana katalizatorów i filtrów cząstek stałych w samochodach z normą Euro 5. Koszty takiej operacji byłyby jednak ogromne. Jak informuje serwis "Deutsche Welle" średnio usługa kosztowałaby producenta około 2 tys. euro za każdy pojazd. Biorąc jednak pod uwagę, że sprawa dotyczyć może nawet 6 mln samochodów poruszających się po niemieckich drogach, akcja taka wydaje się mało prawdopodobna.

Czy orzeczenie niemieckiego sądu odbije się również na Polsce? Rodzimi defetyści (a może optymiści?) wróżą skokowy spadek wartości diesli w Niemczech, a co za tym idzie wzbierającą falę importu tanich pojazdów z silnikami wysokoprężnymi. W rzeczywistości dane z ostatnich lat pokazują, że zainteresowanie rodaków używanymi autami z silnikami wysokoprężnymi wyraźnie spada. W ubiegłym roku na nieco ponad 935 tys. sprowadzonych do Polski samochodów zaledwie 41 proc. wyposażonych było w silniki wysokoprężne. Dla porównania, w 2011 roku silniki Diesla miało pod maską przeszło 62 proc. importowanych do Polski samochodów osobowych, a pięć lat temu - w 2013 roku - ich udział w imporcie przekraczał jeszcze 52 proc. Mamy więc do czynienia ze stałą tendencją spadkową, która - na przestrzeni niespełna 8 lat, przekroczyła już 20 proc.

Mówiąc inaczej - szczyt popularności diesli przypadał na początek lat dwutysięcznych, gdy masowo zachwycaliśmy się świetnymi osiągami i niskim zużyciem paliwa. Z czasem, gdy okazało się, że eksploatacja nowoczesnych silników wysokoprężnych potrafi generować wysokie koszty dodatkowe (filtry cząstek stałych, koła dwumasowe, wtryskiwacze, turbosprężarki), zapał klientów wyraźnie osłabł.

Oczywiście część "wycofywanych" z niemieckich dróg pojazdów trafi do naszego kraju (szczególnie, jeśli spadną ich ceny), ale można się spodziewać, że Polska w coraz większym stopniu, pełnić będzie rolę kraju tranzytowego. Najstarsze auta pojadą raczej na za naszą wschodnią granicę.

Trzeba też pamiętać, że nawet jeśli spora liczba rodaków zdecyduje się odmłodzić swój samochód, korzystając "niemieckiej okazji" to bilans środowiskowy może się okazać... korzystny. Nowsze pojazdy, spełniające normy Euro 3 (roczniki 2000-2006), Euro 4 (roczniki 2006-2009) czy Euro 5 (2009-2014) zajmą bowiem miejsce wysłużonych do granic rozsądku samochodów, które dawno już nie spełniają ŻADNYCH norm emisji spalin. Takie zjawisko można już zaobserwować w punktach demontażu pojazdów, gdzie "królują" dziś samochody z końcówki lat dziewięćdziesiątych.

Trzeba też zdawać sobie sprawę z jeszcze jednego pozytywnego aspektu zalewania Polski "złomem z zachodu". Jeśli rzeczywiście dojdzie do kolejnego "potopu", sprowadzane do naszego kraju pojazdy będą w zdecydowanie lepszym stanie technicznym, niż te, które stanowiły trzon importu w latach dziewięćdziesiątych. Wówczas, w zdecydowanej większości, były to auta z wypadkową przeszłością i ogromnymi przebiegami. Teraz niemieccy właściciele nie będą pozbywać się samochodu ze względu na wypadek lub usterki, lecz regulacje prawne. W efekcie, na nasze drogi trafić może wiele stosunkowo młodych samochodów, co nie pozostanie bez wpływu na poziom bezpieczeństwa.

Często zapominamy bowiem, że to właśnie odmładzanie taboru w ogromnym stopniu wpływa na zmniejszenie liczby ofiar wypadków śmiertelnych. Przypomnijmy więc, że jeszcze w roku 2000, gdy większość z poruszających się po Polsce samochodów nie miała na wyposażeniu nawet jednej poduszki powietrznej, na naszych drogach zginęło blisko 6,3 tys. osób. Dla porównania, w ubiegłym roku w wypadkach drogowych w Polsce zginęło tylko 2 831 osób. Oznacza to, że w niespełna 20 lat, również za sprawą odmłodzenia parku maszyn, liczba ofiar śmiertelnych zmniejszyła się przeszło dwukrotnie.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy