Samochody elektryczne

To największa mistyfikacja wolnej Polski!

Absolutnie nie chcemy, aby nasze proroctwo się sprawdziło, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że murowanym kandydatem do tytułu największej mistyfikacji, by nie rzec ściemy, w historii polskiej gospodarki po 1989 r. jest Program Rozwoju Elektromobilności. Zaraz obok mrzonek o potędze energetycznej, zbudowanej na rodzimych złożach gazu łupkowego, rzekomo gigantycznych.

Najpierw usłyszeliśmy zapowiedź, że w 2025 r. po naszych drogach jeździć będzie milion własnej produkcji samochodów elektrycznych. Potem obserwowaliśmy karykaturalny konkurs, który miał pokazać, jak owe pojazdy będą wyglądać. Wehikuły wymyślone, bo przecież nie zaprojektowane, często przez zupełnych amatorów, w miarę sprawnie posługujących się komputerowymi programami graficznymi. Teraz jedna z gazet poinformowała o planach budowy fabryki e-aut. Kosztem 4,5 mld zł.

Cztery i pół miliarda złotych. Taka kwota robi wrażenie, ale pamiętajmy, że stanowi równowartość zaledwie około miliarda euro. Czołowe koncerny motoryzacyjne przeznaczają na prace związane z samochodami elektrycznymi wielokrotnie większe pieniądze. Mając doświadczenie, kadry, odpowiednie zaplecze badawczo-techniczne, bazę produkcyjną, którą stosunkowo łatwo można przystosować do nowych potrzeb. A i tak dotychczasowy efekt ich wysiłków trudno uznać za przełomowy.

Reklama

My porywamy się z motyką na słońce, chcąc za marny miliard euro z kawałkiem stworzyć od podstaw zupełnie nową gałąź przemysłu, wytwarzającą zaawansowany technologicznie produkt, który nie istnieje jeszcze nawet na papierze.  

Budowę narodowej fabryki samochodów elektrycznych, o ile oczywiście doniesienia prasowe na ten temat nie są dziennikarskim wymysłem, mają w dużej części finansować spółki energetyczne. Podobno ich szefowie nie pałają do tego pomysłu entuzjazmem. To akurat nie jest jednak największym problemem.

Po to wspomniane firmy pozostają własnością państwa i są zarządzane przez menedżerów z politycznego rozdania, by bez szemrania realizować płynące z góry zadania. Jak się to odbije na sytuacji finansowej owych podmiotów i ogólnej kondycji sektora energetycznego? A to już inna sprawa...

Być może niektórzy potraktowali słynne słowa premiera Mateusza Morawieckiego o milionie "elektryków" na polskich drogach w 2025 r. jako wypowiedź metaforyczną. Strzelistą wizję, wytyczającą ambitny, aczkolwiek z oczywistych względów niemożliwy do osiągnięcia cel, do którego powinniśmy dążyć. Ale nie. Wspomniany termin (2025 r.) i liczba (milion) widnieją również  na stronie internetowej Ministerstwa Energii. Ba, zamieszczona tam informacja konkretyzuje cel pośredni: "W 2020 r. w 32 wybranych aglomeracjach: w segmencie pojazdów napędzanych energią elektryczną po drogach poruszać się będzie 50 tys. pojazdów; powstanie 6 tys. punktów o normalnej mocy ładowania; 400 punktów o dużej mocy ładowania".

2020... To już za rok. Przypomnijmy tymczasem, że w 2018 r. zarejestrowano w Polsce 620 samochodów elektrycznych (plus 704 hybrydy typu plug-in). Trzeba zatem ostro przyspieszyć. Ale spokojna głowa, Ministerstwo Energii zapewnia, że prowadzi "intensywne działania na rzecz elektromobilności w Polsce."

Oby symbolem owych działań nie stał się błąd w tytule resortowego komunikatu na ten temat (opublikowanego w lipcu 2018 r., więc był czas na dokonanie poprawki). "Elektromobliność". Hm...


  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy