Samochody elektryczne

Tak wygląda realna pomoc. W Polsce możemy o tym tylko marzyć

​Pandemia postawiła w trudnej sytuacji przemysł samochodowy, który w wielu krajach jest bardzo ważną dziedziną gospodarki.

Koronawirus uderzył w bardzo newralgicznym momencie, gdy producenci samochodów zmuszeni są zmagać się z coraz ostrzejszymi normami emisji spalin, a także dokonywać konwersji produkcji na samochody hybrydowe i elektryczne, co oczywiście wiąże się z ogromnymi inwestycjami.

Co gorsza, samochody elektryczne są drogie. Auta napędzane wyłącznie prądem kosztują mniej więcej dwa razy tyle co podobny samochód o napędzie spalinowym. Rządy krajów zachodnich rozumieją ten problem, dlatego wdrażają szeroki program pomocowy. Jego głównym elementem są dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych. Dzięki nim ma wzrosnąć popyt, a to w prosty sposób przełoży się na kondycję finansową producentów.

W Niemczech już od dłuższego czasu działają dopłaty do aut elektrycznych. Jeśli cena auta nie przekracza 40 tys. euro, państwo dopłaca 3 tys. euro. Ostatnio niemiecki rząd podwyższył kwotę dopłaty do 6 tys. euro i wiadomo, że na tyle będzie można liczyć przynajmniej do końca 2021 roku. Co więcej, również producenci udzielają rabatu w wysokości 3 tys. euro, co oznacza, że kosztu zakupu auta elektrycznego jest o 9 tys. euro niższy niż wynosi cena katalogowa.

Reklama

Rząd Angeli Merkel będzie dopłacał nie tylko do zakupu aut elektrycznych. 1 lipca w życie wchodzi program, który zakłada, że 5 tys. euro będzie można otrzymać kupując auto wodorowe, 4500 euro - hybrydę plug-in, a 3750 euro - samochód hybrydowy.

Francuski rząd, który właśnie udziela pożyczki w kwocie 5 mld euro Renault, ogłosił, że podnosi subwencję przy zakupie auta elektrycznego do 7 tys. euro. To jednak nie koniec, bowiem jeśli kupujący jednocześnie zezłomuje stary samochód napędzany silnikiem Diesla, to otrzyma za to 5 tys. euro! To daje bonifikatę w wysokości 12 tys. euro.

Na tym tle blado wygląda oferta rządu holenderskiego, który przy zakupie auta na prąd oferuje dopłatę w wysokości "tylko" 4 tys. euro.

A co na to rząd PiS, który chwali się programem elektromobilności? Zgodnie z rozporządzeniem wydanym w 2019 roku przez ministra energii dofinansowanie wynieść miało 30 proc. ceny zakupu samochodu elektrycznego, jednak nie więcej niż 37,5 tys. zł (według obecnego kursu - 8500 euro), a cena samochodu nie może przekroczyć 125 tys. zł (28 500 euro). 

Jednak już od początku zaczęto robić ewentualnym chętnym problemy. Przede wszystkim dopłata nie miała przysługiwać "z automatu", a więc nie wystarczyło wpłacić u dilera 70 procent wartości auta. Przeciwnie - program zakładał, że najpierw zostanie ogłoszony nabór nabór wniosków przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Dopiero wtedy należało kupić auto, wpłacając całą kwotę i zawnioskować o dopłatę.

Program dopłat miał ruszyć w zeszłym roku. Nie ruszył nigdy. Najpierw rząd przypomniał sobie, że... zapomniał o kwestiach podatkowych (kupujący musiałby zapłacić podatek od dopłaty), a więc naboru nie ogłoszono, w zamian rozpoczęto prace nad zmianą przepisów.  Jeszcze w styczniu wiceminister klimatu Ireneusz Zyska twierdził, że nabór wniosków o dofinansowanie ruszy w lutym. Tyle tylko, że w zredukowanej formie, bowiem w międzyczasie rząd doszedł do wniosku, że 37,5 tys. zł dopłaty to zbyt dużo, przez co pieniędzy może nie wystarczyć dla wszystkich chętnych.

To bzdura. Dopłaty do zakupu pojazdów elektrycznych mają pochodzić z Fundusz Niskoemisyjnego Transportu.  Zasilany jest m.in. z tzw. opłaty emisyjnej doliczanej do benzyn i oleju napędowego. FNT na początku 2020 r. dysponował kwotą 320 mln zł, na koniec roku jego stan ma wynosić 380 mln zł, a wydatki na realizację zadań to 313 mln zł.

Kwota ta, zakładając dopłatę w maksymalnej wysokości 37,5 tys. zł, wystarczy na dopłatę do ponad 8 tys. samochodów. Czy to mało? Bynajmniej - obecnie w Polsce zarejestrowanych jest mniej niż 6300 samochodów elektrycznych. Gdyby Polacy faktycznie w tym roku kupili 8 tys. aut elektrycznych, byłby to wynik wręcz rewelacyjny.

Podsumowując. Program dopłat miał ruszyć pół roku temu. Nie ruszył do dziś, "ale resort klimatu finalizuje prace". Czytaj: dopłat nie ma, nie wiadomo, kiedy będą oraz w jakiej wysokości. 

To podobna sytuacja, jak z bonem turystycznym...

Mirosław Domagała

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama