Samochody elektryczne

Dopłaty do "elektryków" obejmą tylko kilka modeli!

Kilka dni temu Ministerstwo Energii zaprezentowało autorski projekt rozporządzenia w sprawie dopłat do nowych samochodów elektrycznych.

Chociaż wysokość dopłaty sięgać może nawet 30 proc. (jednak nie więcej niż 37,5 tys. zł), kupowane auto będzie musiało spełnić kilka warunków. Po pierwsze - co zrozumiałe - dopłaty objąć mają wyłącznie pojazdy fabrycznie nowe. Po drugie - cena auta nie będzie mogła przekroczyć 125 tys. zł.

I tutaj właśnie pojawiają się schody. W określonym przez resort przedziale mieści się obecnie zaledwie pięć (!) oferowanych na naszym rynku aut. Są to: Opel Corsa-e (ceny od 124,5 tys. zł), Renault Twizy (ceny od 53,2 tys. zł), Smart EQ Fortwo (ceny od 94,5 tys. zł), Smart EQ Forfour (ceny od 96 tys. zł) oraz Volkswagen e-up! Oznacza to, że na rządowe wsparcie liczyć można jedynie w przypadku najtańszych, najsłabiej wyposażonych i najmniej praktycznych modeli!

Reklama

Dla porównania najpopularniejsze obecnie w Polsce auto elektryczne - BMW i3 - kosztuje od 168,9 tys. zł. Kompaktowy Nissan Leaf to wydatek 157,7 a jego konkurent spod znaku Renault - model ZOE - od 133,9 tys. zł. Żadne z tych aut nie spełnia wyznaczonych przez ministerstwo kryteriów. W ich przypadku całość ceny zakupu trzeba więc będzie pokryć wyłącznie z własnej kieszeni.

Nieco lepiej jest wprawdzie w przypadku aut z ogniwami paliwowymi. Tutaj graniczna cena to 300 tys. zł, a maksymalna kwota dofinansowania - to 90 tys. zł. Biorąc jednak pod uwagę zupełny brak infrastruktury (stacje tankowania wodorem), trudno traktować rządowe deklaracje inaczej niż w kategoriach zagrywki "pod publikę".

Może się jednak okazać, że zanim proponowane rozwiązania wejdą w życie (obecnie na etapie konsultacji), na naszym rynku pojawią się auta spełniające wyznaczone kryteria cenowe. Ofensywę w tym zakresie zapowiada chociażby Volkswagen. Jego kompaktowy ID.3 kosztować ma w podstawowej wersji poniżej 30 tys. euro. Przy obecnym kursie daje to kwotę 127,7 tys. zł, czyli zaledwie 2,7 tys. zł ponad limit.

Motoryzacyjni patrioci czekają również na efekty prac powołanej do życia 19 października 2016 spółki ElektroMobility Poland, która zająć się miała ambitnym planem stworzenia "narodowego" samochodu elektrycznego.

Niestety, do tej pory dorobek firmy jest raczej mizerny. Przypominamy, że we wrześniu 2017 roku jej prezes - Piotr Zaręba - twierdził, że dokumentacja pojazdu gotowa będzie na styczeń 2018. Wtedy ruszyć też miała, trwająca około 10 miesięcy, budowa prototypów. Obecnie mamy lipiec 2019 roku, a auta ani widu, ani słychu. W marcu bieżącego roku ogłoszono jedynie, że na "integratora technicznego projektu" wybrana została niemiecka firma EDAG Engineering. Oznacza to, że opracowaniem "polskiego narodowego samochodu elektrycznego" zajmą się... niemieccy inżynierowie.

Mimo tego, chociaż wciąż nie poznaliśmy ostatecznych założeń projektu (nie wiemy np. czy powstać ma auto miejskie, czy np. pełnowymiarowy SUV), w jednym z ostatnich wywiadów Piotr Zaremba stwierdził, że firma ruszy z produkcją aut na przełomie 2022 i 2023 roku. Deklarację trudno jednak traktować na poważnie, bowiem - w tym samym wywiadzie - Zaremba stwierdził, że "początkowo z taśm zjedzie 100 tys. aut rocznie, ale wierzymy, że na tym poziomie się nie zatrzymamy i po kilku latach będziemy mogli wejść z naszym produktem na inne rynki".

To o tyle zadziwiające, że cały ubiegły rok zamknął się w Polsce sprzedażą dokładnie około 532 tys. nowych samochodów osobowych. Deklarowane 100 tys. sztuk w "początkowym okresie" oznacza, że już w pierwszych miesiącach firma planuje pokryć - uwaga - ponad 20 proc. ogólnego zapotrzebowania na nowe auta w Polsce! W tym miejscu warto jeszcze dodać, że udział "elektryków" w ogóle polskiego rynku wynosi aktualnie 0,34 proc! Co więcej, z danych Instytutu Samar wynika, że po polskich drogach, w sumie, jeździ obecnie... 3645 samochodów elektrycznych (dane na koniec czerwca 2019 roku).

Efekty działania ElektroMobility generalnie są mizerne. Firma nie tylko nie stworzyła samochodu, ale również wygenerowała całkiem pokaźne straty. Jak wynika z jej raportu finansowego za 2018 roku, strata wyniosła w ciągu 12 miesięcy wyniosła 5,4 mln zł i była wyraźnie większa niż w rok wcześniej (2,7 mln). Dochody były natomiast zerowe. Założona w październiku 2017 roku firma straciła więc już ponad 8 mln zł, a efektów jej prac nie widać.

Paweł Rygas


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy