Polskie drogi

Wyrok dla kierowcy karetki. "To okrutny paradoks"

Sąd wydał wyrok dla 45-letniego kierowcy karetki, który spowodował śmiertelny wypadek. Mężczyzna wyprzedzał w miejscu z zabronionym i zderzył się z samochodem skręcającym w lewo.

Do wypadku doszło w niedzielę 2 grudnia 2018 roku w Ostrowie Wlkp. Na skrzyżowaniu ulic Staroprzygodzkiej i Dekarskiej zderzyły się auto osobowe i ambulans. Karetka jadąca do pacjenta ulicą Staroprzygodzką, na podwójnej ciągłej linii i na skrzyżowaniu zaczęła wyprzedzać opla. Kierowca osobówki chciał skręcić w lewo w ulicę Dekarską. Wtedy doszło do zderzenia obu pojazdów.

Kierowca osobówki był zakleszczony w pojeździe. 71-letniego mężczyzny nie udało się uratować, zmarł w szpitalu.

Sędzia Sądu Rejonowego w Ostrowie Wlkp. Marek Urbaniak powiedział, że w tej konkretnej sprawie strony mają do czynienia z "okrutnym paradoksem". "Kierowca ambulansu jadąc ratować inne życie, jednocześnie nieumyślnie spowodował śmierć innej osoby". Wyrok to 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. "Kierowca rażąco naruszył przepisy ruchu drogowego" - dodał sędzia.

Zdaniem prokuratury, 45-letni kierowca karetki jechał za szybko i zbyt późno włączył sygnalizację. Mężczyzna usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi kara od 3 miesięcy do 8 lat pozbawienia więzienia.

Reklama

Prokurator zażądał roku więzienia, zakazu prowadzenia pojazdów przez 2 lata oraz zakazu wykonywania zawodu na okres 2 lat. Dodatkowo - zdaniem prokuratury - oskarżony powinien zapłacić po 10 tysięcy złotych oskarżycielkom posiłkowym.

"Wina oskarżonego nie budzi wątpliwości. Pokazał to przewód sądowy. Oskarżony zawiódł i jako kierowca, i jako ratownik medyczny" - powiedziała  prokurator Alina Poczta.

Obrońca kierowcy karetki wnioskował o uniewinnienie oskarżonego podkreślając, że tego dnia jechał na pilne wezwanie, a wobec jego pracy nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. Według obrony był to nieszczęśliwy wypadek.

Oskarżony Jacek A. nie przyznał się do winy. Rodzinę zmarłego przeprosił za to, co się stało.

"Nie ma dnia, żebym nie myślał o tym, co się stało. Ale był to bardzo nieszczęśliwy wypadek, na który złożyło się wiele okoliczności. Ten wypadek zmienił także moje życie, i prywatne, i zawodowe. Żałuję tego co się stało i przykro mi z powodu straty, jaką poniosła rodzina pana Romana. Ale ja nie jestem +mordercą+ z karetki. A tak przez niektórych zostałem nazwany" - powiedział oskarżony.

Rodzina zmarłego zażądała dla kierowcy dwóch lat więzienia, pięcioletniego zakazu pracy w pogotowiu ratunkowym, odebrania prawa jazdy na 6 lat i zadośćuczynienia finansowego w wysokości 60 tysięcy złotych.

We wtorek sąd ogłosił wyrok. Sędzia nie przychylił się do wniosków prokuratury i oskarżycieli posiłkowych, zakazujących wykonywania zawodu ratownika medycznego czy kierowania pojazdami mechanicznymi. Na rzecz córek zmarłego oskarżony ma zapłacić po 5 tysięcy złotych.

Oskarżony - jak poinformował są - umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa ruchu drogowego, ale nieumyślnie spowodował wypadek że skutkiem śmiertelnym.

Zadaniem sądu - jak wyjaśnił Urbaniak - było przede wszystkim ustalenie, czy kierowca ambulansu włączył sygnał dźwiękowy w odpowiednim momencie, powodując jego uprzywilejowanie na drodze. "Gdyby tak było, to kierowca może naruszać przepisy ruchu drogowego przy zachowaniu szczególnej ostrożności" - powiedział sędzia Urbaniak.

Sąd nie dał wiary zeznaniom oskarżonego, jakoby sygnał był włączony wcześniej. Z zeznań świadków wynika, że został włączony w ostatniej chwili, tak więc nie miał już żadnego znaczenia i "ambulans nie był pojazdem uprzywilejowanym i nie miał prawa naruszać zasad prawa ruchu drogowego" - oświadczył sędzia.

Sąd poinformował, że tuż przed hamowaniem kierowca poruszał się z prędkością 120 km/h, czasem nawet 150 km/h w miejscu, gdzie było ograniczenie tylko do 50 km/h.

Sędzia powiedział, że podczas procesu zauważył, że strona oskarżycielska patrzy na kierowcę karetki jak na zabójcę, który "celowo zabił pokrzywdzonego, tymczasem tak nie było; oskarżony jest osobą niekaraną, która wykonuje swoje obowiązki zawodowe. Trzeba pamiętać, że oskarżony jechał, naruszając zasady bezpieczeństwa, bo jechał do pacjenta, który wymagał niezwłocznej pomocy, co do której istniało podejrzenie, że ma zawał. To jest istotna okoliczność łagodząca. Gdyby włączył sygnał dźwiękowy, dzisiaj też by siedział na ławie oskarżonych, ale byśmy inaczej na to patrzyli" - oświadczył sędzia.

Zdaniem sądu, "jest to sprawa, która budzi emocje po obu stronach. Strona pokrzywdzona straciła osobę najbliższą. Emocje związane z wypadkiem będą towarzyszyć też oskarżonemu przez całe życie. Natomiast sąd musi rozstrzygnąć sprawę kierując się aspektami prawnymi, poczuciem sprawiedliwości i bez emocji" - zauważył sędzia Urbaniak.

Sędzia poinformował, że do spowodowania wypadku przyczynił się też  pokrzywdzony. "Są orzeczenia, które mówią, że skręcający w lewo nie ma obowiązku oglądania się za siebie i sprawdzania w lusterku, co się za nim dzieje. Ale jest też druga linia orzecznictwa, według której obowiązkiem kierowcy jest upewnić się przed wykonaniem skrętu w lewo, czy nie ma przeszkód, które uniemożliwiłyby manewr" - uznał sędzia. Zdaniem Urbaniaka pokrzywdzony powinien był upewnić się, czy może skręcić w lewo.

Wyrok jest nieprawomocny. 

***

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dramatyczny wypadek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy