Polskie drogi

Wypadek na Marszałkowskiej. To nie kierowca Porsche jest sprawcą!

​Po śmiertelnym potrąceniu niepełnosprawnego pieszego przez kierowcę Porsche, w przestrzeni medialnej pojawiły się informacje sugerujące, że ponieważ pieszy poruszał się o kulach, to miał prawo przechodzić jezdnię w miejscu, w którym doszło do wypadku i miał pierwszeństwo przed samochodami. Niestety, stan prawny jest zupełnie inny i żaden pieszy, a już szczególnie niepełnosprawny, nie powinien znaleźć się w tym miejscu ulicy Marszałkowskiej. Dlaczego? Wyjaśniamy poniżej.

Na początek warto przypomnieć najważniejsze przepisy dotyczące ruchu pieszych. Zasady przechodzenia przez jezdnię lub torowisko reguluje art 13. Ustawy Prawo o Ruchu Drogowym. Mówi on że:

"1. Pieszy wchodzący na jezdnię lub torowisko albo przechodzący przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3, korzystać z przejścia dla pieszych.

2. Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych jest dozwolone, gdy odległość od przejścia przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu.

3. Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni. 

Reklama

5. Na obszarze zabudowanym, na drodze dwujezdniowej lub po której kursują tramwaje po torowisku wyodrębnionym z jezdni, pieszy przechodząc przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany korzystać tylko z przejścia dla pieszych.

6. Przechodzenie przez torowisko wyodrębnione z jezdni jest dozwolone tylko w miejscu do tego przeznaczonym."

Te punkty, z naciskiem na 3, 5 i 6, powinny w zasadzie wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Do wypadku doszło w miejscu, gdzie ulica Marszałkowska ma po trzy pasy ruchu w każdym kierunku, a między jezdniami znajduje się wydzielone torowisko. To oznacza, że żaden pieszy nie ma prawa tam przechodzić przez jezdnię, może to robić wyłącznie w miejscach do tego przeznaczonych, a więc na przejściach dla pieszych.

No dobrze, ale "eksperci" przytaczają art. 26 ustawy Prawo o ruchu drogowym, którego pkt 7. mówi, że "w razie przechodzenia przez jezdnię osoby niepełnosprawnej, używającej specjalnego znaku, lub osoby o widocznej ograniczonej sprawności ruchowej, kierujący jest obowiązany zatrzymać pojazd w celu umożliwienia jej przejścia."

Taki przepis faktycznie istnieje, ale nie można go rozpatrywać w oderwaniu od przytoczonych wcześniej zapisów. Ustawa Prawo o ruchu drogowym jest jednym dokumentem, zawierającym przepisy wzajemnie się uzupełniające. Art. 26 pkt 7, nie mówi, że niepełnosprawnego pieszego nie dotyczą żadne zasady regulujące ruch pieszych zawarte w art. 13. Art 26 daje mu tylko jedno, szczególne uprawnienie.

Otóż w przytoczonych w art. 13, szczególnych przypadkach (np. droga jednopasmowa, odległe przejście dla pieszych) pieszy ma prawo przejść przez jezdnię nie po przejściu, przy czym ma nie utrudniać ruchu i ustąpić pierwszeństwa samochodom. Jeśli jednak jest osobą niepełnosprawną, to nie musi ustępować pierwszeństwa pojazdom, to kierowca ma wówczas pieszemu umożliwić przejście, nawet jeśli musi zatrzymać samochód. Właśnie to szczególne uprawnienie wynika z art. 26.

Jednym słowem, gdy pieszy przechodzi przez drogę nie po przejściu, ale w miejscu dozwolonym, ma to zrobić tak, by nie utrudniać ruchu samochodów (podobnie wyglądają na przykład zapisy regulujące poruszanie się skrajem drogi bez pobocza - jest to dozwolone, ale pieszy ma obowiązek ustępować miejsca nadjeżdżającym samochodom). Nie dotyczy to jednak osoby o ograniczonej ruchomości. Jej kierowca ma umożliwić przejście, nawet jeśli musi się zatrzymać. Jednak są drogi (dwujezdniowe, wielopasmowe, z wydzielonym torowiskiem, autostrady) przez które żadnemu pieszemu przechodzić nie wolno, również niepełnosprawnemu. I taką właśnie drogą jest Marszałkowska.

Sprawcą wypadku był więc pieszy, który znalazł się w miejscu, w którym nie miał prawa być, a w dodatku zrobił to tak, że zmusił do hamownia trzy samochody, na trzech pasach ruchu. Dwa wyhamowały, trzeci nie, przez co pieszy poniósł najwyższą możliwą karę...

Kierowcę Porsche można więc będzie skazać najwyżej za przyczynienie się do wypadku poprzez przekroczenie dozwolonej prędkości. Oczywiście, o ile biegły od rekonstrukcji wypadków drogowych, wykaże w ekspertyzie takie przekroczenie. Warto to szczególnie podkreślić, ponieważ obecnie dominująca narracja jest taka, że pieszy miał pierwszeństwo, a zginął, bo kierowca Porsche jechał za szybko. Pieszy nie miał pierwszeństwa i znajdował się w miejscu, w którym nie miało prawa go być. Natomiast przekroczenie prędkości przez kierującego, wysnuwane jest na podstawie tego, że się nie zatrzymał oraz... że jechał Porsche. 

I w tym kontekście zupełnie niezrozumiała jest sankcja dla kierowcy w postaci trzymiesięcznego aresztu. Ktoś odpowie, że stosuje się podobne "środki zapobiegawcze" wobec osób, którym grozi wysoka kara, a kara za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym (co zarzuca się kierowcy Porsche) może sięgać 8 lat więzienia. Przypomnijmy jednak sytuację, w której kierowca Forda Mustanga (czyli auta również budzącego emocje i domysły co do stylu jazdy właściciela), który jechał zbyt szybko, stracił panowanie nad samochodem i wpadł na chodnik, gdzie potrącił kobietę z dwoma 1,5-rocznymi wnukami. Na skutek wypadku jedno z dzieci zmarło, a drugie zostało ciężko ranne, obrażenia odniosła również ich babcia. Tutaj również mamy skutek śmiertelny, a ponadto dodatkowe osoby poszkodowane oraz wjechanie w pieszych na chodniku, co "trochę" bardziej wskazuje na winę kierowcy, niż potrącenie pieszego, który pojawił się w nocy w miejscu, gdzie miał prawa być. Tymczasem kierowca Mustanga do aresztu nie trafił i odpowiada przed sądem z wolnej stopy. A też grozi mu do 8 lat więzienia.

Dodajmy tylko na koniec, dla tych którzy mogli nie zrozumieć intencji tego tekstu, że nie mamy zamiaru bronić sprawców wypadków, ani relatywizować ich winy. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w tym przypadku emocje wzięły górę nad faktami oraz przepisami. Zamiast rzetelnie informować o potwierdzonych okolicznościach zdarzenia oraz przepisach mających zastosowanie w takiej sytuacji, z góry feruje się wyrokami. O ile trudno dziwić się prokuraturze, że w sprawie medialnego wypadku sięga po areszt, o tyle sąd powinien być wolny od populizmu, medialnych nacisków czy emocji społecznych. Wystarczy spojrzeć na odpowiednie paragrafy oraz postępowanie sądów w podobnych sprawach, by z łatwością stwierdzić, że coś tu jest nie tak.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy