Polskie drogi

Tragiczne świętą. Zdaniem policji efekt... długiej zimy

28 zabitych, 315 rannych - to bilans tegorocznych Świąt Wielkanocnych na drogach. Było gorzej - więcej wypadków, więcej ofiar śmiertelnych - niż w tym samym okresie 2015 r. Dlaczego?

Nawet policja przyznaje, że nie wie. Dawid Marciniak z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji w wypowiedzi dla mediów wysnuł przypuszczenie, że być może to efekt... długiej zimy. "Zrobiło się wreszcie ładnie, część kierowców uznała, że można jechać szybciej" - stwierdził.

 Hm... Zima rzeczywiście była długa, ale czy można ją nazwać zimą? A może pogorszenie statystyk to kolejny dowód, że naszym życiem w dużej mierze rządzi przypadek, czy, jak wierzą niektórzy - przeznaczenie? I nie wszystko da się zaplanować, ująć w karby, opanować, ograniczyć...

Reklama

O bezpieczeństwo na drogach zabiega się wieloma  sposobami. Poprawa infrastruktury (co, niestety, przynosi niekiedy skutek odwrotny do zamierzonego, bo lepsze drogi niektórych kierowców zachęcają do ostrzejszego naciskania na pedał gazu, innych z kolei dekoncentrują), intensyfikowanie kontroli (sławne policyjne akcje "Znicz", "Wakacje" itp.), zaostrzanie kar za wykroczenia, wreszcie uświadamiające i ostrzegające kampanie społeczne.

Te ostatnie budzą mieszane uczucia. W opinii ich zwolenników stanowią ważną formę dyscyplinowania użytkowników dróg, zwłaszcza kierowców. Według sceptyków, oznaczają marnowanie pieniędzy, które można by wydać na łatanie dziur w jezdniach czy wyprostowanie paru niebezpiecznych zakrętów.

Zdaniem psychologa transportu dr. Andrzeja Markowskiego, z którym swego czasu rozmawialiśmy na ten temat, "najlepsze są te kampanie, które skłaniają do refleksji, a przede wszystkim niosą ze sobą konkretne informacje. Na przykład co możemy zyskać, jeżeli zmniejszymy prędkość jazdy o 10 km/godz. Wiedza kształtuje poglądy, choć nie od razu przekłada się to na zachowania na drodze." Skuteczne mogą okazać się również przekazy skierowane do otoczenia kierowców, do ich rodzin, kręgu towarzyskiego. Apele typu: nie pozwól, aby twój ojciec, mąż, kolega prowadził po pijanemu, nie zachęcaj nikogo do zbyt szybkiej jazdy itp. Dr Markowski za nieskuteczne uważa natomiast kampanie obrażające kierowców, a także te oparte na szokowaniu odbiorcy. A właśnie one wydają się zyskiwać coraz większą popularność wśród zleceniodawców i twórców.

Być może niektórzy pamiętają przygotowaną z myślą o młodych kierowcach akcję billboardową sprzed kilkunastu lat. Na wielkich plakatach eksponowano hasła: "Twoja nowa laska" ze zdjęciem kuli, z której korzystają osoby niepełnosprawne, "Twoje nowe drinki" z wizerunkiem szpitalnych pojemników z kroplówką, "Twoja nowa bryka" z fotografią wózka inwalidzkiego.

 We współczesnych wideoklipach dominuje dosłowność: karetki pogotowia, krew, zwłoki pakowane do czarnych worków, rozpacz bliskich itp. Jednak, co ciekawe, bodaj największe kontrowersje wzbudziła... kreskówka firmowana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Jej bohaterem był zdezelowany wiekiem i przebiegiem, aczkolwiek sympatyczny autobus o nader ludzkich cechach, który kończy swój żywot pod prasą na złomowisku. Filmik ten miał  zwrócić uwagę na problem niesprawnych pojazdów, służących do przewozu dzieci i młodzieży. Być może to i czynił, ale przy okazji siał przerażenie wśród małoletnich widzów.

Nie myślmy jednak, że to my przodujemy w produkcji drogowych horrorów bez happy endu. Ten, kogo szokują drastyczne spoty przygotowane na zlecenie MSW czy Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, powinien zapoznać się z filmami powstałymi w Irlandii Północnej, w ramach inicjatywy Share the Road to Zero. Oto piłkarz, fatalnie przestrzeliwujący rzut karny, zawodniczka psująca skok z trampoliny, golfista nie trafiający z najbliższej odległości do dołka... Zawiedli, bo w krytycznej chwili zostali zdekoncentrowani przez kogoś z publiczności.

O wiele gorsze, bo śmiertelne skutki może przynieść nieodpowiedzialność pasażerów, którzy rozpraszają kierowcę.  To jednak niewinny początek. W następnych spotach widzimy samochód, który wskutek nadmiernej prędkości wypada z drogi i masakruje grupę bawiących się przedszkolaków, wcześniej pokazanych w kilku sielankowych obrazkach.

Bezradnie patrzymy na ręce osób, usiłujących wydostać się z tonącego auta, które, prowadzone przez pijanego kierowcę, wpadło do stawu czy jeziora.  Obserwujemy mrożącą krew w żyłach scenę z pędzącą ciężarówkę, która miażdży samochód osobowy, wiozący ojca i jego uśmiechniętą, beztroską córeczkę...

Takie filmy sprawiają, że zaczynamy  zastanawiać się, czy nie schować głęboko do szafy prawa jazdy i nie zrezygnować całkowicie z siadania za kierownicą. Z drugiej strony inne wideoklipy pokazują, że piesi czy rowerzyści wcale nie są bezpieczniejsi.

Kampania Share the Road to Zero wskazuje również na niedoceniane na ogół zagrożenia związane z użytkowaniem telefonów komórkowych przez kierowców, nawet wtedy, gdy korzystają oni z instalacji głośnomówiącej. Zerknięcie na ekran smartfonu po to, by sprawdzić, kto wysłał do nas sms czy e-maila oznacza sekundę lub dwie odwrócenia uwagi od wydarzeń na drodze. Niby tylko mgnienie oka, ale wystarcza, by mogło dojść do tragedii.

Podobnym tokiem myślenia podążyła policja ze szwajcarskiej Lozanny. Na początku przygotowanego na jej zlecenie filmiku oglądamy narratora, który wesołym głosem oznajmia, że za chwilę ujrzymy magiczną sztuczkę na drodze. Oto na naszych oczach zniknie Jonas, 24-letni miłośnik hip-hopu, muzyki R’n’B oraz czatowania z przyjaciółmi. I rzeczywiście Jonas znika - znika z życia, bo zapatrzony w ekran swojego smartfona, ze słuchawkami na uszach, wszedł na jezdnię wprost pod rozpędzony samochód. Na końcu okazuje się, że ów narrator jest szefem przedsiębiorstwa pogrzebowego.

Mocny spot ze "znikającym Jonasem" ma wstrząsnąć widzami w kraju, gdzie, jak wskazują statystyki, dekoncentracja spowodowana używaniem telefonów komórkowych jest przyczyną jednej czwartej wszystkich wypadków drogowych.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy