Polskie drogi

RMF: Kuriozalne zakończenie sprawy wypadku Beaty Szydło

Prokuratura chce warunkowo umorzyć postępowanie w sprawie wypadku samochodowego Beaty Szydło - dowiedzieli się nieoficjalnie reporterzy śledczy RMF FM. Z naszych ustaleń wynika, że śledztwo zostało już zakończone i planowany jest wniosek do sądu dotyczący umorzenia sprawy wobec 21-letniego Sebastiana K., który - zdaniem śledczych - miał spowodować ten groźny wypadek. Te informacje przynoszą Krzysztof Zasada i Marek Balawajder.

Powodem tej decyzji jest to, że młody mieszkaniec Oświęcimia nie był dotąd karany, miał dobrą opinię, a także - jak usłyszeliśmy - współpracował z w zakończonym postępowaniu ze śledczymi. Z naszych ustaleń wynika, że prokuratorzy zwrócą się do sądu o umorzenie śledztwa, proponując maksymalnie 2-letnią próbę dla Sebastiana K. Nie zapadła jeszcze decyzja, o wysokości nawiązki, którą miałby wpłacić na konto fundacji wspierającej ofiary wypadków, ale ta kwota ma być niewielka.

Według prokuratury za wypadek odpowiada Sebastian K., który doprowadził do zderzenia, nie zachowując należytej ostrożności na drodze. Kolumna - jak twierdzą śledczy - jechała z prędkością 58 km/h. Miała włączone sygnały świetlne, natomiast nie ma jednoznacznych ustaleń, czy działały sygnały dźwiękowe. Prokuratura nie zdobyła innych dowodów w tej sprawie niż zeznania świadków, a te są rozbieżne. Uznano jednak, że nie ma to znaczenia dla odpowiedzialności młodego kierowcy za wypadek.

Reklama

Biegli zrekonstruowali przebieg wypadku w Oświęcimiu

Do wypadku premier doszło 10 lutego 2017 roku w Oświęcimiu. Po zderzeniu samochodu, którym podróżowała Beata Szydło, z Fiatem Seicento, a potem z drzewem, ranna została szefowa rządu oraz dwaj funkcjonariusze BOR.

Przypomnijmy, w połowie stycznia reporterzy śledczy RMF FM ujawnili opinię biegłych, którzy zrekonstruowali zeszłoroczny wypadek ówczesnej premier Beaty Szydło. Według nich niezachowanie należytej ostrożności przez młodego kierowcę Fiata Seicento było przyczyną wypadku z udziałem samochodu BOR-u.

Z ustaleń biegłych wynika, że kierowca fiata na widok uprzywilejowanego samochodu zjechał do prawego krawężnika i zatrzymał się. Gdy ten samochód go minął, włączył się do ruchu i wtedy uderzyła w niego limuzyna Beaty Szydło.

Przy tym manewrze wymagane jest upewnienie się, czy droga jest wolna i nie ma znaczenia, czy nadjeżdżający pojazd jest uprzywilejowany. To zdaniem biegłych wynika wprost z przepisów o ruchu drogowym.

Problem polega jednak na tym, że zjechanie do krawężnika wynikało z warunków ruchu, a wówczas nie można mówić o włączaniu się! Podobnie jak zatrzymanie na czerwonym świetle wynika z warunków ruchu, wówczas też nie ma mowy o włączaniu się do ruchu. Z tych samych przepisów wynika również zakaz korzystania z telefonu podczas postoju na czerwonym świetle.

Limuzyna jechała mniej więcej 55 kilometrów na godzinę. Jej kierowca zaczął hamowanie, ale trafił na studzienkę w jezdni - co utrudniło manewr. Biegli wyliczyli, że funkcjonariusz na reakcję miał sekundę. Po uderzeniu w Fiata SC, Audi wjechało w drzewo z prędkością 30 kilometrów na godzinę.

Ustalenia dotyczące prędkości udało się wykonać na podstawie zapisu przypadkowych kamer monitoringu zamontowanych na trasie przejazdu. Niestety, w rządowej limuzynie - ze względów bezpieczeństwa - lokalizator GPS był wyłączony, co uniemożliwiło odczyt faktycznej prędkości.

Opinia biegłych, którzy zrekonstruowali lutowy wypadek premier Beaty Szydło budzi szereg wątpliwości - mówił Władysław Pociej, adwokat Sebastiana K. Mecenas Pociej kończy zapoznawać się ze szczegółami rekonstrukcji. Nie chce komentować konkretów, jedynie powiedział, że w najbliższych dniach podejmie decyzję, co dalej. Jak dodał Władysław Pociej, szczegółowa analiza wciąż nasuwa wiele pytań.

Będą oczywiście wymagały wyjaśnienia. Pytanie, czy nastąpi to na etapie postępowania przygotowawczego, czy będę to rozbił dopiero w postępowaniu przed sądem - oświadczył.

RMF FM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy