Polskie drogi

Przyjechał na kontrolę tylko z dowodem. I dostał pieczątkę

Analizatory spalin bez legalizacji, zużyte rolki do badania hamulców, do tego niedouczeni i nieuczciwi diagności oraz słaby system nadzoru nas stacjami. Najwyższa Izba Kontroli opublikowała miażdżący raport o dopuszczaniu pojazdów do ruchu drogowego przeprowadzony w latach 2014-2016.

Raport ujawnia mnóstwo nieprawidłowości zarówno podczas samych badań technicznych pojazdów, ale także obnaża źle działający system funkcjonowania Stacji Kontroli Pojazdów oraz ich kontroli przez starostwa.

- To czysty biznes, nie chodzi tu ani o troskę o bezpieczeństwo, ani chęć naprawy świata tylko o pieniądze - tłumaczy Interii diagnosta z wieloletnim stażem z jednej z podpoznańskich miejscowości, który prosi o anonimowość.  - Codziennie przyjeżdża do mnie kilkanaście samochodów. Każdy zostawia przynajmniej stówkę. Nie jest w moim interesie, żebym odsyłał ich z kwitkiem. Bo pojadą do konkurencji - dodaje.

Reklama

Przykład z raportu NIK. Podczas kontroli przeprowadzonej w SKP nadzorowanej przez Starostę Mrągowskiego stwierdzono brak właściwej reakcji pracownika starosty wobec działań diagnosty niezgodnych z przepisami. Diagnosta, pomimo stwierdzenia niezgodności cech identyfikacyjnych pojazdu z danymi zapisanymi w dowodzie rejestracyjnym, nie dokonał stosownej adnotacji w rejestrze badań i nie zatrzymał dowodu rejestracyjnego tylko przerwał badanie i zwrócił ten dokument kierowcy.

Z kolei w jednej ze skontrolowanych stacji diagnostycznych, nadzorowanej przez Starostę Mieleckiego, ujawniono dopuszczenie do ruchu pojazdu, w którym właściciel sam w garażu zmienił jego konstrukcję zwiększając z 3 do 6 liczbę miejsc siedzących. Legalność zmian konstrukcyjnych w powyższym zakresie nie została przez właściciela pojazdu udokumentowana stosownym świadectwem homologacyjnym.

Gdzie indziej na stację trafiło auto z własnoręcznie wykonaną instalacją gazową, a jeszcze na innej stacji dokonano badania technicznego motocykla, który fizycznie na stacji się nie pojawił. Jak tłumaczył jego właściciel, nie pozwalała na to pogoda. Nie przeszkadzało to jednak diagnoście, na wbicie do dowodu rejestracyjnego pieczątki potwierdzającej pozytywne przejście badania.

Ale na co dzień diagności przepuszczają samochody z drobniejszymi, choć dyskwalifikującymi usterkami. Z pęknięta szybą, niesprawnym oświetleniem, zużytymi amortyzatorami lub pordzewiałymi progami. Skrajny przykład ujawniony przez policjantów sprawdzających auta opuszczające SKP pochodzi z Braniewa, gdzie diagnosta przepuścił samochód z dziurami wielkości pięści. Przy okazji nie zauważył wycieków spowodowanych brakiem korków wlewu oleju i płynu do spryskiwaczy. Dowód auta zatrzymali dopiero policjanci.

Jak działa system?

Konieczność przeprowadzania corocznych badań kontrolnych (w przypadku nowych samochodów badanie wydawane jest na 3, później 2 lata) regulują przepisy z początku 1999 r. Wdrożona wówczas reforma przeniosła odpowiedzialność za ich przeprowadzanie z organów administracji rządowej (wojewodów) na organy samorządu terytorialnego (starostów - jest ich aktualnie 380). Od tego czasu wielokrotnie zmieniano przepisy ułatwiając funkcjonowanie stacji kontroli pojazdów.

W 2002 r. np. zniesiono obowiązek poddawania się przez diagnostów okresowemu szkoleniu. Oznacza to, że ktoś, kto nabył uprawnienia do kontroli pojazdów dwadzieścia lat temu, nadal może je wykonywać, bez poszerzenia swojej wiedzy o nowoczesne technologie stosowane w nowych samochodach. Jego stan wiedzy technicznej jest więc na poziomie Poloneza Caro, który do produkcji trafił w latach 90-tych.  

W 2004 r. przepisami ustawy o swobodzie działalności gospodarczej urynkowiono z kolei branżę badań technicznych, co przyczyniło się do powstania konkurencji pomiędzy stacjami. Kolejne zmiany wprowadzone w 2014 r. w ustawie Prawo o ruchu drogowym ułatwiły z kolei dostęp do zawodu diagnosty. Efekt jest taki, że SKP działają jak sklepy, omijając jak tylko się da, wszelkie wymogi techniczne, a starostwa nie mają środków ani zaplecza do ich kontroli.

W jednej z nadzorowanych przez Starostę Biłgorajskiego SKP przeprowadzono 131 badań technicznych bez ważnego poświadczenia TDT. W kolejnej stacji takie badania wykonywano przez 49 dni (w sumie 204 badania). Rekordzistą w tej kategorii jest jednak przedsiębiorca, który prowadził stację bez ważnych pozwoleń przez wiele miesięcy. W tym czasie wykonał aż 9148 badań. W świetle prawa wszystkie są nielegalne.

Poza tym starostwa nie przeprowadzają corocznych kontroli SKP. Stwierdzono, że w 19 z 21 skontrolowanych starostw (90%) przeprowadzanie kolejnych - cyklicznych kontroli stacji realizowane było w okresach niezgodnych z powołanym wyżej przepisem bądź nie były one w ogóle przeprowadzane przez wiele lat. Rekordzistą jest znowu Starosta Biłgorajski, który nie skontrolował w 2014 r. żadnej z 21 stacji działających na swoim terenie. Formalnie działały one bezprawnie.

Bijmy się w piersi

Nie bez winy są sami kierowcy, którzy w większości przypadków wychodzą z założenia - jadę, płacę i wymagam. - Kupuję pieczątkę, a nie kłopoty związane z brakiem przeglądu i koniecznością naprawy auta i ponownym zjawieniem się na badaniu - mówi Mariusz, kierowca leciwego Forda. Pytam o bezpieczeństwo. - Jak coś jest niesprawne w aucie to jadę to naprawić na bieżąco, a pieczątkę w dowodzie traktuję jak formalność - dodaje.

Sami diagności przyznają, że pracodawcy wymagają od nich przymykania oczu na niesprawności. A tych jest całkiem sporo w samochodach jeżdżących po naszych drogach. Z jednej strony trudno się dziwić, skoro średni wiek samochodu w Polsce to 12 lat (dane Samar). Jednak wiek to nie wytłumaczenie. Wiele starszych samochodów jest w pełni sprawnych, trzeba tylko o nie dbać. A tego nie robimy i efekty widać na drogach. W 2015 r. podczas rutynowych kontroli drogowych policja zatrzymała 425,2 tys. dowodów rejestracyjnych. Z tego prawie 152 tys. jeździło po drogach bez ważnych przeglądów, ale blisko 300 tys. było na badaniu technicznym. Oznacza to, że diagnosta przepuścił auto z usterkami.

Warto jednak zauważyć, że sytuacja z badaniami technicznymi diametralnie różni się w dużych miastach od tej na wsiach. Potwierdzają to wyniki kontroli. Większość nieprawidłowości oraz skrajne przykłady pochodzą z mniejszych miejscowości i małych starostw. W Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu czy Krakowie diagności nie pozwalają sobie na takie pobłażanie.

- Mam auto z 88 roku. Dbam o nie a mimo to nie dostałem przeglądu, bo diagnosta zauważył kroplę oleju na misce olejowej - tłumaczy Janusz z Warszawy. - Nie wiem czy liczył na łapówkę, czy po prostu był tak skrupulatny. W sumie to chyba dobrze, jednak jak widzę czasami, w jakim stanie jeżdżą samochody na naszych drogach to jestem przerażony. Zdarzają się takie, które zostawiają cztery ślady, kopcą i są pordzewiałe. Takie od razu powinny być skazywane na złom - dodaje Janusz.

Jak wynika z raportu NIK niski odsetek badań technicznych przeprowadzanych w stacjach kontroli pojazdów zakończonych wynikiem negatywnym w Polsce to niespełna 2%. Dla porównania w Niemczech, gdzie park samochodowy jest znacznie młodszy, jest on pięciokrotnie wyższy.

Czy tak musi być? Nie, jeśli zmieni się system funkcjonowania stacji i zaczną one faktycznie sprawdzać stan techniczny pojazdów, a nie dbać jedynie o źródło dochodu.

Pomysł zmian pojawił się w ubiegłym roku. Do sejmu trafił projekt, który zakłada, że Stacje Kontroli Pojazdów miałyby podlegać nie starostom, a nowej organizacji o nazwie Dyrektor Transportowego Dozoru Technicznego (TDT, który skutecznie miałby nadzorować Stacje Kontroli Pojazdów, poprzez przeprowadzanie sprawdzenia stacji przed jej zatwierdzeniem, oraz monitorowanie ich działalności.

Jak czytamy w projekcie kontrola bieżącej działalności SKP miałaby polegać na: a) przeprowadzanie kontroli i zatwierdzenie wyników wybranych losowo badań technicznych pojazdów przeprowadzonych przez stację kontroli pojazdów w ostatnich 3 miesiącach, b) przeprowadzanie doraźnych kontroli sprawdzających stacje kontroli pojazdów, c) badanie skarg i analiz statystycznych, na podstawie, których może również wszczynać doraźne kontrole stacji kontroli pojazdów.

Ustawa dotyczy również przeprowadzania egzaminów diagnostów, ośrodków szkolenia diagnostów, kwestii wykształcenia oraz praktyki kandydatów na diagnostów, wprowadzenie warsztatów doskonalenia zawodowego dla diagnostów, wprowadzenia obowiązkowych seminariów dla wykładowców oraz wprowadzenia nadzoru nad ośrodkami szkolenia diagnostów. Do tych celów wyznaczony ma być Dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego (ITS).

Projekt zakłada oczywiście podwyżkę ceny badania technicznego z 98 zł na około 130 za za samochód osobowy.

Projekt Ustawy o zmianie Ustawy - Prawo o ruchu drogowym oraz niektórych innych ustaw leży w Centrum Legislacyjnym sejmu. Jego przyjęcie jest konieczne ze względu na dostosowania prawa do dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/45/UE (w sprawie okresowych badań zdatności do ruchu drogowego pojazdów silnikowych i ich przyczep oraz uchylającą dyrektywę 2009/40/WE).

Ustawa powinna zostać przyjęta do dnia 20 maja 2017 r., i wejść w życie od 20 maja 2018 r. Już dzisiaj jednak wiadomo, że na tak szybką drogę prawną nie ma co liczyć.

Juliusz Szalek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy