Polskie drogi

​Kolejny "druzgocący" raport. Nikt nie dba o kierowców

Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli to prawdopodobnie najbardziej zarobieni pracownicy budżetówki. Intensywnie przyglądają się różnym dziedzinom życia w Polsce, a powstałe w wyniku owych obserwacji raporty w nagłówkach doniesień medialnych opatruje się zazwyczaj takimi określeniami, jak "miażdżący", "druzgocący" itp. Szczególnie wdzięcznym tematem do krytykowania są drogi, bowiem w ich przypadku ocena NIK jest zadziwiająco zbieżna z powszechnym postrzeganiem przez użytkowników.

Jesienią 2013 r. dostało się systemowi viaTOLL. Wiele szumu wywołał postawiony wówczas przez NIK zarzut, że niektóre bramownice na drogach zostały wykonane z niespełniających norm materiałów, co może zagrażać życiu, zdrowiu i mieniu uczestników ruchu.

W lipcu 2014 r. NIK ogłosiła "miażdżący" raport na temat stawiania dziesiątków kilometrów niepotrzebnych, kosztownych ekranów akustycznych. We wrześniu pochyliła się z troską nad nieprawidłowościami w  pozyskiwaniu gruntów pod drogi. W raporcie z kwietnia 2015 r. alarmowała, że budowa dróg jest źle przygotowana i nadzorowana. Wskutek zaniedbań, na 70 proc. oddanych w ostatnich latach  odcinków stwierdzono poważne wady nawierzchni, spękanie i niedobory asfaltu.

Reklama

Właśnie ogłoszono kolejny "druzgocący" raport, będący rezultatem dokonanej przez NIK kontroli sześciu oddziałów Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Co, ciekawe, spotkał się on z odporem części internetowych komentatorów, jak można się domyślać, zawodowo związanych z wziętą pod lupę instytucją. I rzeczywiście - gdy bliżej przyjrzymy się wspomnianemu dokumentowi, pojawiają się liczne wątpliwości co do zasadności krytyki...

Kontrolerzy izby zarzucają, że GDDKiA nie dba o... kierowców. Jej łódzki oddział "nie uzgadniał z wykonawcami robót dokładnych terminów i przedziałów godzinowych prowadzenia remontów tak, by w jak najmniejszym stopniu utrudniały one podróżowanie". Oj tam, oj tam... A od kiedy to w Polsce ktoś przejmuje się wygodą kierowców? Nie ma u nas takiej tradycji. Zresztą nie od dziś wiadomo, że zmorą polskich szkół są uczniowie, polska służba zdrowia funkcjonowałaby znakomicie, gdyby nie pacjenci, a petenci stanowią największą przeszkodę w sprawnej pracy polskich urzędów. Podobnie z drogami - gdyby nikt się na nie nie pchał, nikt też nie miałby też pretensji o wyboje, koleiny, złe oznakowanie, "niewłaściwe wykonanie warstwy bitumicznej", a GDDKiA mogłaby pracować spokojnie i rytmicznie. Zresztą nie od dziś obowiązuje kanoniczna zasada, że kierowcy powinni dostosowywać się do "warunków panujących na jezdni", czyli stanu jej nawierzchni, widoczności, ograniczeń wynikających z remontów itd. Trudno przecież wymagać, aby to warunki, czyli również godziny pracy ekip remontowych, dopasowywały się do oczekiwań użytkowników dróg. Nie będzie ogon machał psem. Proste...

"W ocenie kontrolerów - czytamy w omówieniu raportu NIK - oddział w Łodzi nie był właściwie przygotowany na wypadek wystąpienia zdarzeń nadzwyczajnych na drogach krajowych; nie miał opracowanych planów ani procedur ratowniczych (...), określających sposób postępowania w takich sytuacjach (np. sposobu szybkiego dotarcia na miejsce wypadku, gdy tworzą się korki lub metody wyznaczania objazdów)." Ludzie, gdzie wy żyjecie? Plany, procedury? Przygotowywanie takich dokumentów nie leży w naturze Polaka. W nadzwyczajnych sytuacjach Polak działa ofiarnie, ale spontanicznie, nie ma głowy do tego, by zaglądać w jakieś papiery, które i tak pewnie leżałyby w zamkniętej na cztery spusty szafie.

NIK odnotowała także przypadki, gdy w rozstrzyganiu przetargów ogłaszanych przez GDDKiA brały udział osoby, których małżonkowie byli zatrudnieni u późniejszego zwycięzcy przetargu. Raport wspomina o "oczywistym konflikcie interesów", dziennikarze nazywają takie zwyczaje nepotyzmem tymczasem mamy tu do czynienia z klasycznym przejawem polityki prorodzinnej.

Podobnie trudno stawiać zarzut pracownikom GDDKiA, że po godzinach dorabiali w firmach, będących podwykonawcami ich macierzystej instytucji. W dzisiejszych czasach każdy orze jak może. Nieprawdaż, drogie panie i panowie inspektorzy?

Dobrym podsumowaniem nadgorliwości i oderwania od realiów Najwyższej Izby Kontroli jest komentarz internauty, przedstawiającego się jako "Bronek K": "Ktoś się w końcu powinien zająć tym NIK-iem. Eksperci od wszystkiego (...). Skąd ich wytrzaśnięto? To bardzo nienormalne. Znają się na wszystkim bez względu na dziedzinę i wszystkim wyciągają nieprawidłowości. A kto im wyciągnie?"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy