Polskie drogi

Czy za 61 km/h w mieście kierowcy stracą prawo jazdy?

Media rozpisywały się niedawno o konsultacjach międzyresortowych dotyczących zatrzymywania praw jazdy za przekroczenia prędkości. Dziennikarze naśmiewali się z propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości, wg której na autostradzie kierowcy mieliby czasowo tracić uprawienia do kierowania dopiero po przekroczeniu... 240 km/h. W sprawie może być jednak drugie dno. Czy "prawko" stracimy też za jazdę z prędkością 60 km/h po mieście?

Chodzi oczywiście o - szumnie zapowiadane przez premiera Morawieckiego - przepisy dotyczące tzw. "bezwzględnego" pierwszeństwa dla pieszych przed przejściem i zatrzymywania praw jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h poza terenem zabudowanym. Pierwotnie zmiany w Prawie o ruchu drogowym miały wejść w życie 1 lipca. Okazało się jednak, że są wybory, a do projektu zgłoszono wiele uwag. Przepisy w życie nie weszły i nikt nie wiedział dlaczego.

Teraz okazuje się, że zaważyły krytyczne uwagi ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości. To opinia resortu zarządzanego przez Zbigniewa Ziobrę miała być bezpośrednią przyczyną opóźnienia prac nad zmiana przepisów. "Rzeczpospolita" opublikowała niedawno fragment wewnątrzresortowej korespondencji. W liście podpisanym przez Rafała Webera - sekretarza stanu w Ministerstwie Infrastruktury - czytamy np., że: "W obszarze zabudowanym, gdzie przekroczenie prędkości pociąga za sobą dużo większe niebezpieczeństwo, do zatrzymania prawa jazdy na podstawie art. 135 ust. 1 pkt 1a lit a Prawa o ruchu drogowym dojdzie w sytuacji przekroczenia dwukrotności prędkości dopuszczalnej, a zatem 100 km/h, tj. o ponad 100%. Natomiast przekroczenie o więcej niż 50 km/h dopuszczalnej prędkości na autostradzie czy dwujezdniowej drodze ekspresowej stanowi odpowiednio przekroczenie o niespełna 36% i niespełna 42%".

Reklama

Dziennikarze tabloidów szybko podchwycili, że - jeśli Resort Infrastruktury zastosowałby się do sugestii Ministerstwa Sprawiedliwości - kierowcy mogliby czuć się bezkarni na zwykłych drogach krajowych i autostradach. W pierwszym przypadku utrata prawa jazdy groziłaby za jazdę z prędkością powyżej 180 km/h, w drugim - ponad 280 km/h.

W opinii wielu komentujących Zbigniew Ziobro blokować ma wejście w życie nowych przepisów z obawy o to, że uderzą one głownie w "silnie uzależniony od samochodu wiejski elektorat Solidarnej Polski".

Nikt z komentujących nie zwrócił jednak uwagi, że gdyby przyjąć argumentację Resortu Sprawiedliwości i zamienić zapis mówiący o przekroczeniu prędkości z "+50 km/h" na "+100 proc.", kierowców czekać mógłby wkrótce "drogowy armagedon". Trzeba bowiem zdawać się sprawę, że miejscy aktywiści od lat walczą o wprowadzenie absurdalnych limitów prędkości w obszarze zabudowanym, co zmusić ma zmotoryzowanych do wybierania transportu miejskiego.

Chodzi o strefy "tempo 30", których zasięg rozrasta się z każdym rokiem. Najjaskrawszym przykładem może tu być unijna stolica. W  Brukseli, od przyszłego roku, strefa "tempo 30" objąć ma niemal całe miasto, za wyjątkiem głównych arterii, gdzie limit wynosić ma 50 lub 70 km/h.

Miejscy aktywiści od lat domagają się wprowadzenia limitu 30 km/h w obszarze zabudowanym w całej Unii Europejskiej. Pierwsza, zakończona fiaskiem, próba zebrania miliona podpisów w tej sprawie (pozwala skierować projekt do Komisji Europejskiej) miała miejsce już w 2012 roku.

Mówiąc prościej - stając po stronie zmotoryzowanych Resort Sprawiedliwości - nieświadomie - może wyświadczyć im niedźwiedzią przysługę. Obecnie kierowca straci na trzy miesiące prawo jazdy, gdy w terenie zabudowanym, przy ograniczeniu do 30 km/h, poruszać się będzie z prędkością ponad 80 km/h. Wprowadzenie limitu "+100 proc." oznaczałoby, że prawo jazdy stracimy jadąc z prędkością 61 km/h...

Trzeba jednak przyznać, że w propozycji Resortu Sprawiedliwości jest sporo ciekawych spostrzeżeń. Dotyczą one np. zakazu korzystania przez pieszych z urządzeń mobilnych (smartfonów - przyp. red.) w czasie przechodzenia przez jezdnie - również na przejściu. Minister Weber zwraca ponadto uwagę, że - tu cytat - "Nie bez znaczenia jest również to, że na obszarze niezabudowanym nierzadko występuje nieaktualne lub niepotrzebne oznakowanie znacznie ograniczające administracyjnie ustaloną prędkość". To, bez wątpienia, przytyk w kierunku Resortu Infrastruktury, któremu - koledzy z Resortu Sprawiedliwości - wytknęli właśnie ogólny bałagan panujący na naszych drogach...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama