Jazda (bez)alkoholowa

Przekazała pijaną policji. Po 3 godzinach spotkała ten sam pojazd. I ten sam patrol!

Jazda na podwójnym gazie pozostaje poważnym problem polskich dróg. W powstrzymaniu zjawiska ogromną rolę odgrywa rosnąca świadomość społeczna. Brak przyzwolenia na siadanie za kółko po kilku głębszych skutkuje wzrostem liczby tzw. ”zatrzymań obywatelskich”.

Uniemożliwiając dalszą jazdę pijanemu uczestnikowi ruchu, można zakładać, że zrobiło się dobry uczynek - być może nasza interwencja uchroniła kogoś przed prawdziwą tragedią. Wyobraźcie sobie jednak, że w trzy godziny po obywatelskim zatrzymaniu, gdy przekazaliście pijanego kierowcę w ręce policjantów, kilka kilometrów dalej (!) spotykacie ten sam patrol i... tego samego kierującego. Tyle tylko, że jego samochód stoi właśnie w rowie. Abstrakcja? Niestety, nie. Dokładnie taka sytuacja spotkała niedawno panią Joannę Michalak - radną Gminy Kobylnica i sołtysa sołectwa Bolesławice.

Absurdalne zdarzenie miało miejsce 2 sierpnia bieżącego roku w miejscowości Kwakowo. Podróżująca z mężem i dwójką dzieci pani Joanna zauważyła srebrnego Forda Focusa, którego kierowca miał poważne problemy z jazdą - poruszał się "wężykiem", hamował bez potrzeby, itd.

"W miejscowości Zieliń kierowca Forda włączał na przemian kierunkowskazy, w końcu gwałtownie zatrzymał się na poboczu. Mój mąż (kierował autem), zatrzymał się obok, a ja poprosiłam panią (kierowcę) żeby otworzyła okno i zapytałam czy wszystko dobrze? Pani odpowiedziała, że wraca z urlopu w Bobolinie i jedzie do Warszawy do swojego domu, ale od 5 godzin krąży i nie wie, gdzie ma wyjechać" - wspomina.

Reklama


"Już na pierwszy rzut oka widać było, że kobieta jest pod wpływem alkoholu, ma bełkoczący ton głosu, obok siedział mężczyzna - również po spożyciu - a z tyłu dwie dziewczynki w wieku około 9-10 lat. Wyszłam ze swojego auta, otworzyłam drzwi od Forda i wyciągnęłam kluczyki z auta kobiety. W samochodzie unosił się odór alkoholu. Poprosiłam męża żeby zadzwonił po policję - czytamy w liście, jaki nasza bohaterka wystosowała po zdarzeniu do Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie.

Przybyły na miejsce patrol ustalił, że kierująca - rzeczywiście - znajdowała się w stanie "po spożyciu". "Poinformowałam, że pan jest ewidentnie pod wpływem alkoholu, dalej nie wysiadał z auta, policjant odpowiedział, że sprawdzą to i powiedziano nam, że to wszystko i możemy odjechać".

Niestety, nie był to koniec. "O godzinie 16:15 mąż jechał na stację paliw w Trzebielinie i zauważył, że zatrzymany wcześniej Ford wpadł do rowu. Podjechałam w to miejsce, podeszłam do policjantów, w aucie (w rowie siedziały płaczące dziewczynki), kobieta była w radiowozie, pasażer podchodził z dokumentami do radiowozu. Był to ten sam patrol, z którym spotkaliśmy się trzy godziny wcześniej" - tłumaczy. "Zapytałam jak to możliwe, że po trzech godzinach od wcześniejszego zatrzymania, gdzie ewidentnie dwoje dorosłych było pijanych, jadą dalej narażając życie dzieci i innych? W odpowiedzi usłyszałam, że powinnam zapoznać się najpierw z procedurami i mam lepiej iść na przejście dla pieszych" - relacjonuje pani Joanna.

"Zadzwoniłam na posterunek policji w Bytowie, dopytać jakie są procedury, dlaczego ci ludzie nadal jadą? Usłyszałam, że zostali ponownie zatrzymani... Zapewniam, że nie zostali zatrzymani tylko wpadli do rowu z małymi dziećmi. Poinformowano mnie, że została wezwana laweta" - dodaje. 

Sytuacja rodzi oczywiście wiele pytań. Dlaczego dzieci zostały zostawione pod opieką nietrzeźwych osób i jakim sposobem auto przejechało kolejnych kilka kilometrów i znalazło się w rowie? Nasza bohaterka opisała absurdalną sytuację w mediach społecznościowych. Pod jej postem pojawił się wówczas wpis pana Michała Gawrońskiego - oficera prasowego policji z Bytowa. Czytamy w nim, że:

"Policjanci zanim przekazali kluczyki sprawdzili trzeźwość mężczyzny, mężczyzna był trzeźwy, w takiej sytuacji policjanci mogą przekazać auto członkowi rodziny do zabezpieczenia. Z uwagi na to, że później policjanci zobaczyli, że autem tym kierowała ponownie nietrzeźwa kobieta - zarzuty oprócz niej usłyszy również mężczyzna, któremu auto zostało powierzone - za udostępnienie samochodu osobie nietrzeźwej".

W rozmowie z Interią pani Joanna zaprzecza takiemu przedstawieniu sytuacji. Zarówno ona, jak i jej mąż, nie mają wątpliwości co do tego, że mężczyzna również znajdował się pod wpływem alkoholu, a mimo tego, powierzono mu opiekę nad podróżującymi autem dziećmi i samym pojazdem! Co więcej pani Joanna jest pewna, że policjanci powierzyli mu samochód, mimo że nie posiadał on prawa jazdy!

Nawet jeśli pani Joanna i jej mąż błędnie ocenili stan pasażera (odór alkoholu mógł pochodzić od kierującej - według lokalnych mediów miała 2 promile - a bełkot być wynikiem np. zmęczenia spowodowanego upałem) policjanci - zgodnie z obowiązującymi procedurami - nie mają prawa powierzyć pojazdu osobie bez uprawnień! Pani Joanna ma też poważne wątpliwości co do ponownego zatrzymania samochodu przez policję. Na zdjęciu, które wykonała na miejscu zdarzenia widać, że auto zjechało do rowu tyłem, gdy kierująca - najprawdopodobniej - próbowała wykonać manewr zawracania. Trudno więc mówić o tym, by samochód został przez policję "zatrzymany" (jak ją poinformowano). Przypominamy, że sytuacja miała miejsce w trzy godziny od zatrzymania obywatelskiego i w odległości około 70 km od miejsca, z którego rankiem rodzina wyjechała w podróż powrotną do Warszawy!

Pani Joanna - z zawodu nauczyciel - nie kryje oburzenia, mając świadomość, że działania policji naraziły na ogromne niebezpieczeństwo dwójkę podróżujących pojazdem dzieci (według lokalnych mediów rodzeństwo w wieku 7 lat).

Z prośbą o wyjaśnienia zwróciliśmy się już do rzecznika prasowego policji w Bytowie. Czekamy na odpowiedź.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy