Jeep

Jeep Grand Cherokee SRT. Bestia

Kiedy uciekając przed niedźwiedziem wspinasz się na drzewo, a niedźwiedź podąża za tobą, to jest to niedźwiedź brunatny. Kiedy uciekając przed niedźwiedziem wspinasz się na drzewo, a niedźwiedź zaczyna nim potrząsać, to znaczy, że jest to niedźwiedź grizzly. Kiedy uciekasz przed niedźwiedziem, a wokoło nie widać żadnego drzewa, to znaczy, że jest to niedźwiedź polarny.

Kiedy słyszysz za sobą groźny, dziki pomruk, a nigdzie nie dostrzegasz niedźwiedzia, to znaczy, że gdzieś w pobliżu może znajdować się Jeep Grand Cherokee SRT, którego kierowca właśnie nieco mocniej przycisnął pedał gazu...

Gdy wreszcie ujrzysz masywną sylwetkę tego samochodu - przez marketingowców koncernu Fiat Chrysler Automobiles, właściciela marki Jeep, nazywanego bez ogródek "bestią" - zaczynasz mieć wątpliwości: a może to jednak faktycznie grizzly?

Jeep Grand Cherokee SRT wywołał w nas sporo "zoologicznych" skojarzeń. Niekoniecznie tylko z niedźwiedziami, czy w ogóle ze zwierzętami lądowymi - wystarczy tu wspomnieć o słynnych, wielokrotnie opisywanych wlotach powietrza naw masce, przypominających nozdrza wieloryba...

Reklama

Rzut oka na ogumienie w gigantycznym rozmiarze 295/40 R20 zwiastuje, że zanim zasiądziemy za kierownicą tego kolosa, nim ujmiemy w dłonie jej gruby niczym poroże łosia wieniec, czeka nas krótka, aczkolwiek intensywna wspinaczka. Kiedy lekko zasapani osiągamy cel, przekonujemy się, że możemy z łatwością poklepać po dachu stojącą na sąsiednim pasie limuzynę i bez zadzierania głowy spojrzeć prosto w oczy kierowcy zaparkowanej obok ciężarówki. Spoglądanie z góry na otaczający świat daje miłe poczucie władzy, choć z drugiej strony rozmiary flagowego Jeepa sprawiają, że czujemy się na drodze trochę jak słoń wpuszczony do zagrody z królikami.

Słoń? A może raczej mamut lub nawet jeden z mieszkańców Jurassic Park? Pod maską Jeepa Grand Cherokee SRT konstruktorzy umieścili bowiem silnik, który na tle jednostek napędzających współczesne samochody europejskie przywodzi na myśl przybysza z dawno zaginionego świata gigantycznych gadów. Osiem cylindrów, 6,4 litra pojemności, benzyna... Aż wypadałoby zapytać: Brukselo, ty widzisz i nie grzmisz? Nie wdrażasz dochodzenia, kto wpuścił na nasz kontynent potwora, podważającego twoją politykę downsizingu i zażartej walki o redukcję dwutlenku węgla, emitowanego do atmosfery z rur wydechowych samochodów?

Jak mogliśmy się przekonać, silnik HEMI V8 6.4 l w testowanym SUV-ie podczas jazdy po mieście jest żarłoczny niczym wygłodniała szarańcza i nie chce zadowolić się porcją paliwa mniejszą niż 25 litrów na 100 km. Na trasach pozamiejskich jego pragnienie nieco malało - do jakiś 18 l/100 km...

Zresztą... niech pali, ile chce, gdyż wrażenia, jakie zapewnia, są warte każdego rachunku na stacji benzynowej. Doskonałe brzmienie, błyskawiczna reakcja na naciśnięcie pedału gazu, elastyczność, fantastyczne osiągi (prędkość maksymalna 257 km/godz., przyspieszenie od 0 do 100 km/godz. w ciągu 5 sekund), świetna współpraca z płynnie działającą, ośmiostopniową skrzynią biegów... Cóż, 468 mustangów... - przepraszamy: koni mechanicznych - z wolnossącej "V-ósemki", maksymalny moment obrotowy na poziomie 624 Nm, robią swoje. Dla uspokojenia strachliwych dodajmy, że nawet przy szybkiej, dynamicznej jeździe samochód pozostaje stabilny, w czym pomaga mu napęd na cztery koła z systemem kontroli trakcji i aktywnym tylnym mechanizmem różnicowym, ma też świetne hamulce (wyczynowo zestrojone Brembo), a o bezpieczeństwo podróżnych dodatkowo dbają takie systemy jak ABS, ESC, ERM, BTCS, HSA, TSC, EARS, FCW, BSM, RCP. Cokolwiek oznaczają te skróty, budzą szacunek i zaufanie...

Kierowca ma wpływ na parametry pracy silnika, rozdział momentu obrotowego, mapę zmiany przełożeń skrzyni, nastawy adaptacyjnego zawieszenia, zachowanie układu stabilizacji toru jazdy itp. Do wyboru jest 5 trybów jazdy:  "auto", "sport", "tow" (odpowiednie usztywnienie zawieszenia do holowania przyczepy), "snow" (tryb bezpieczny, najmniej dynamiczny, do jazdy w zimowych warunkach drogowych) oraz "track". Tak - "track", bowiem Jeep Grand Cherokee SRT jest przeznaczony również do szaleństw na torach wyścigowych. Tam też można skorzystać z funkcji Launch Control, zapewniającej najszybszy możliwy start i... największe przeciążenia. Kto lubi poiczuć żołądek w gardle, będzie szczęśliwy.

Zafascynowani napędem Jeepa Grand Cherokee SRT zapomnieliśmy rozglądnąć się po jego wnętrzu. I tu zaskoczenie. Zamiast gruboskórności słonia w wystroju kabiny dostrzeżemy delikatność antylopy. Wysokiej jakości materiały, stonowana elegancja. Do tego mnóstwo miejsca i liczne elektroniczne gadżety. Jest dobrze.

Jeep Grand Cherokee SRT, to twór działu Sport and Racing Technology, w strukturach Chryslera zajmującego się najmocniejszymi i najszybszymi pojazdami tej marki. Rzeczywiście jest szybki jak gepard i mocny jak stado afrykańskich bawołów. Ostatnie zoologiczne skojarzenie łączy go z rybami. Konkretnie z sumami. Dużymi sumami. W polskiej ofercie testowany pojazd kosztuje bowiem niemal 350 tys. zł. Jeżeli jednak uświadomimy sobie, że płacimy za kompletnie wyposażonego, ogromnego, prestiżowego SUV-a, którym możemy odwieźć dziecko do przedszkola, potem bez wstydu pojechać na spotkanie biznesowe, a w wolnej chwili wybrać się w teren lub na tor wyścigowy, dojdziemy do wniosku, że mimo wszystko nie jest to cena zanadto wygórowana. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy