Jeep

Jeep Grand Cherokee SRT. Dinozaur który nie wyginął

Jeep Grand Cherokee - kiedyś komfortowa ale i rasowa terenówka dziś jak większość jemu podobnych poddał się dogmatowi funkcjonalności i przeformatował się w SUVa. Na całe szczęście zachował jedną wersję która zdaje się przeczyć wszystkim współczesnym trendom. Jest wybrykiem natury, dowodem na to że dinozaury wcale nie wyginęły. Jest po prostu SRT!

Twórcy Jeepa Grand Cherokee SRT nie słyszeli nigdy o downsizingu, nikt im nigdy nie pokazał obowiązujących norm emisji spalin, wciąż żyją w przeświadczeniu że silnik elektryczny ma tylko sokowirówka i całymi dniami słuchają głośno ostrej muzyki a na ścianie w ich pokoju wisi tablica miar na której 1 litr = 1 galon. Gdyby tylko mogli pewnie produkowali by pojazdy rodem z Mad Maxa ale ich przełożony w chwili słabości pozwolił im jedynie na odrobinę szaleństwa czyli włożenie wielkiego silnika Hemi V8 o pojemności 6,4 litra do usportowionego SUVa. Zgodnie ze starą szkołą american muscle nikt nie silił się tutaj na jakieś turbiny. Cylindry mają być wielkie, moment obrotowy, którego pozazdrościć może niejeden mocarny diesel wynika tu głównie z pojemności i układu "V".

Reklama

Wynikiem tej szalonej zabawy konstruktorów są dwie podstawowe zalety Jeepa Grand Cherokee SRT. Niezwykłe jak dla tego typu auta osiągi, oraz obezwładniający, uzależniający dźwięk silnika. Producent podaje skromne 5 sekund do setki ale nie trzeba wielu prób aby przekonać się że ta dana jest nieprawdziwa.

Pewnie myślicie że zaniżyli bo w jakimś cudownym teście, lekko z górki, na nawierzchni bez oporów toczenia i w tunelu bez oporów aerodynamicznych wykręcili taki wynik? Nie - wyobraźcie sobie że zawyżyli go! W Grand Cherokee SRT bez najmniejszych problemów można osiągnąć wynik nawet poniżej 4,5 sekundy! Blisko 2,5 tony, o nadwoziu kiosku ruchu rozpędzające się do setki jak BMW M5? Z resztą to nie dzieje się tylko w zakresie do 100 km/h. Dzięki świetnie zestrojonej ośmiobiegowej skrzyni to się dzieje w każdym zakresie prędkości.

No może nie w każdym, bo przy dużych prędkościach zaczyna go wyhamowywać opór powietrza. W każdym razie nigdy w życiu nie używałem tak często pedału hamulca. Z kilku powodów. Po pierwsze za szybko nabierał prędkości. Po drugie ze względu na to, że tej prędkości się po prostu nie czuje. Przy 160 km/h wrażenie jest takie jakby się jechało co najwyżej stówą.

Na szczęście wielkie zaciski Brembo i równie wielkie tarcze hamulcowe w połączeniu z 4 oponami o szerokości 295 każda pozwala tą bestię wyhamować. Jeep Grand Cherokee SRT świetnie się też prowadzi na równej nawierzchni bo zawieszenie zestrojone jest bardzo sztywno. Gorzej jest oczywiście na nierównościach bo to nic miłego jak 2,5 tony tracą przyczepność podskakując na nierównościach drogi.

A dźwięk? To czysta poezja. Już pomruk na wolnych obrotach jest taki, że nie chce się go wyłączać nawet mając świadomość że jak stoi to pali jak smok. Potem w zakresie 2,5-3 tys. obrotów ma ten najbardziej rasowy dźwięk amerykańskiej V8. Ten dźwięk, który każdy fan motoryzacji zna i pamięta z "Bullitta" czy "Znikającego Punktu". Aż wreszcie  przy górnym zakresie obrotów pojawia się ten wściekły ryk który powoduje przyspieszone bicie serca. I to jest dźwięk który uzależnia tak bardzo, że chce się do niego wracać mimo szalejącego w okolicach 60-70 litrów wskaźnika spalania. 

Skoro już jesteśmy przy tym drażliwym temacie to odpowiedzmy na pytanie które każdy z czytających postawił pewnie już na samym wstępie tego artykułu. A ile panie to pali? W opisywanym teście przejechałem około 400 km. Około 150 autostradą, 100 w mieście i 150 zwykłymi, głównie krętymi drogami. Średnie spalanie to 16 litrów. Gdyby zatkać sobie uszy żeby nie słyszeć tego uzależniającego, pięknego ryku silnika na wyższych obrotach pewnie realne jest zejście do 13-14 litrów. Najgorzej jest niestety w mieście. W normalnych warunkach miejskich przy dużym ruchu i lekkich korkach ciężko jest zejść poniżej 20 litrów.

Drażliwy temat mamy za sobą możemy więc przejść do tego jak Jeep Grand Cherokee SRT wygląda. Największym wg mnie plusem wyglądu tej bestii jest to że na pierwszy rzut oka niewiele różni się od normalnej wersji. Bardzo lubię takie sleepery po których nie widać że są tak bardzo szybkie. Szybki Jeep ma niewielkie dodatkowe ospojlerowanie, dodatkowe wloty powietrza na masce, a najbardziej bojowo wygląda tył głównie za sprawą dwóch potężnych wydechów i znaczka SRT, który dla zorientowanych od razu jest wskazówką z czym mamy do czynienia.

Podobać może się również wnętrze bo wspomniana na wstępie szalona ekipa projektantów miała też wsparcie włoskich dizajnerów którzy toporne wnętrze amerykańskiego wozu ucywilizowali do poziomu upoważniającego go do aspiracji do klasy premium. W dodatku wszystko jest wygodne i niezwykle funkcjonalne i intuicyjne. Bardzo podoba mi się możliwość zmiany prędkościomierza na cyfrowy. W samochodzie w którym nie czuć prędkości ta opcja się przydaje. Wyposażenie wersji podstawowej też robi wrażenie. W standardzie jest praktycznie wszystko co współczesny samochód może mieć włącznie z panoramicznym dachem i ekranami w tylnych fotelach.

Jeep nie jest oczywiście autem wyjątkowym. Ma całkiem sporo konkurentów z Porsche Cayenne i Range Roverem Sport na czele. Nie jest od nich szybszy ani bardziej pojemny ani bardziej oszczędny. Ma jednak to coś co odróżnia go od wszystkich. Jest to właśnie ten charakter amerykańskiego, mocarnego i bezkompromisowego wozu. I choć radość z jazdy przysłaniać może paliwo przepływające przez cylindry w tempie takim w jakim wtłacza je dystrybutor na stacji benzynowej to wierze, że dla fana prawdziwej motoryzacji którego stać na auto za 371 900 zł koszty paliwa nie będą kluczowe. Tym bardziej, że przy poziomie podstawowego wyposażenia od swoich konkurentów jest znacznie tańszy.    

     

  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama