Dakar 2016

Dakar 2016. Wybuchł silnik w quadzie Rafała Sonika. To dla niego już koniec rajdu

Sebastien Loeb wygrał piąty etap Rajdu Dakar z metą w boliwijskiej Uyuni. To trzecie zwycięstwo francuskiego kierowcy. Były mistrz WRC wyprzedził Hiszpana Carlosa Sainza i rodaka Stephane'a Peterhansela. Najszybszy z Polaków był Jakub Przygoński z 15. wynikiem.

Na 21. pozycji uplasował się Litwin Benediktas Vanagas z Sebastianem Rozwadowskim, na 26. Adam Małysz z Francuzem Xavierem Panserim, na 29. Marek Dąbrowski z Jackiem Czachorem i na 35. Czech Miroslav Zapletal z Maciejem Martonem. 

"Po dobrym rozpoczęciu odcinka niestety złapaliśmy kapcia. A po wymianie koła dopadła mnie choroba wysokościowa. Większość dzisiejszego oesu jechaliśmy na ponad 4000 metrów nad poziomem morza. Potworny ból głowy nie pozwolił mi rywalizować na całego. Ale nie tracę optymizmu. Jutro wracamy do walki" - powiedział Małysz na mecie skróconego z powodu burzy o 7 kilometrów odcinka specjalnego.

"Na samym początku odcinka dojazdowego pojawiły się problemy z przednim dyferencjałem. A przed nami 300 km dojazdówki plus tyle samo na odcinku specjalnym. W rezultacie wystartowaliśmy w tym etapie tylko z tylnym napędem. Zapowiadało się, że to będzie bardzo zły dzień, a mamy całkiem przyzwoity wynik. Etap maratoński to bez wątpienia test niezawodności sprzętu oraz próba wytrzymałości, uporu i motywacji zawodników" - mówił kierowca litewsko - polskiej załogi  Toyoty Hilux Benediktas Vanagas.

Czwartkowy odcinek specjalny długości 320 km był drugą częścią etapu maratońskiego. Po środowym ściganiu uczestnicy rajdu nie mieli możliwości naprawiania swoich pojazdów, gdyż zostały one zamknięte na osobnym parkingu.

W środę na trasie czwartego odcinka specjalnego pech dopadł Dąbrowskiego i Czachora. Awaria skrzyni biegów w Toyocie Hilux zatrzymała ich na blisko siedem godzin. Usterkę udało się im w końcu naprawić, choć przez długi czas zanosiło się na to, że dla nich zawody się zakończyły. W czwartek pokazali wielką klasę. Wystartowali na końcu, jako 92. załoga, a na ostatnim pomiarze czasu mieli 29. wynik, jadąc w potwornym pyle wzniecanym przez amatorów.

Marek Dąbrowski: Skrzynia biegów kompletnie nam się rozleciała. Nic nie dało się zrobić. Wymiana trwała bardzo długo, staliśmy ponad siedem godzin. Z powrotem ruszyliśmy na trasę o godzinie szóstej. Przed nami było czterysta kilometrów, a o 8:15 robi się ciemno. W dodatku wieczorem zaczynały się burze. Zamiast dróg już były rzeki, więc ciężko było dojechać do mety, ale jakimś cudem się udało. Trochę musieliśmy kombinować, zmieniać trasę, pod koniec uciekaliśmy przed kolejną burzą, więc jechaliśmy w nocy 170 na godzinę. Gdybyśmy przed nią nie uciekli, nie dojechalibyśmy do mety.

Co czuliście walcząc przez siedem godzin o powrót do ścigania?

Nie da się tego opisać. Czekaliśmy na jakąkolwiek możliwość dalszej jazdy, a godziny strasznie się ciągnęły. Ciężko mi o tym mówić, nie jest to nic miłego.

Jak czujecie się dzisiaj, po kolejnym etapie?

Trochę lepiej. Wyprzedziliśmy na trasie 55 samochodów. Startując z 99 miejsca ukończyliśmy etap na 29 miejscu. Udało nam się dobrze przejechać odcinek i sporo odrobić.

W jakim stanie jest wasz samochód?

Jest bardzo zmęczony. Był złożony na szybko na pustyni, a to był etap maratoński. Wiele rzeczy wymaga teraz wymiany, mechanicy nad tym pracują.

Spadliście w klasyfikacji z powodu awarii, ale nie poddajecie się.

Te godziny walki o powrót do ścigania to były bardzo trudne chwile. Na Dakar czeka się i przygotowuje cały rok, nawet nasze starty w Mistrzostwach Świata to przygotowania do Dakaru. Ale walczymy dalej, przecież na Dakarze sama meta to duże wyzwanie i jej osiągnięcie jest zawsze sukcesem. Chcemy na niej być. Ścigamy się od lat, wcześniej na motocyklach, teraz samochodem. Jesteśmy sportowcami, nie poddajemy się. Walczymy do końca. 

W gronie motocyklistów etap wygrał Australijczyk Toby Price, który wyprzedził Francuza Antoine'a Meo o ponad dwie minuty. Jakub Piątek został sklasyfikowany na 34. pozycji.

Pecha miał Rafał Sonik. W odległości 120 km od mety w jego quadzie wybuchł silnik.  - Silnik wypluł cały olej i quad nie mógł dalej jechać. Jeden z quadowców wziął mnie na hol i dociągnął do małej miejscowości. Dalej nie mógł, bo sam miał uszkodzone sprzęgło. Stanąłem na końcu długiej prostej, w miejscu ograniczenia prędkości do 30 km/godz. tak, aby każdy przejeżdżający widział mnie już z daleka. Miejscowi zawinęli mnie w koce i dali kawę. Było bardzo zimno, a potem zaczął padać deszcz. Spędziłem tam kilka godzin, aż do momentu kiedy przejechały wszystkie quady i samochody, a pojawiły się ciężarówki. One nie mogły mnie wziąć na hol, bo nie widziałyby mnie w lusterkach. Żaden zawodnik nie zdecydował się ciągnąć mnie przez 120 km po górach, więc musiałem dotrzeć na biwak w Uyuni z pomocą miejscowych - relacjonował quadowiec.

Zeszłoroczny zwycięzca Rajdu Dakar, z pomocą Boliwijczyków, zapakował swój quad na ciężarówkę z lokalnej kopalni srebra i przed 23:00 lokalnego czasu dotarł do Uyuni. - Trzeba teraz zachować zimną krew. Muszę się umyć i wyspać. Nic mnie nie boli, nie mam siniaków, jestem w dobrej formie. Nie dzieje się nic, co by zmniejszało moje szanse w kolejnych etapach. I tak się powinno jeździć w Dakarze. Tylko z odrobiną więcej szczęścia...  - mówił Sonik.

Na analizę sytuacji przyjdzie jeszcze czas, ale m zapewnia, że nie składa broni. - Patrząc z krótkiej perspektywy sytuacja jest fatalna, bo położyła nas usterka, której nie dało się zapobiec. Jednak warto pamiętać, że przez cztery ostatnie lata nie miałem w ogóle pecha. Ileż można? - próbował żartować Sonik. - Teraz w końcu mnie dopadł i od razu podwójnie. Bo gdyby to nie był etap maratoński, mój serwis naprawiłby usterkę pierwszego dnia, a gdybyśmy nie byli w górach i na dodatek w burzy, to na pewno ktoś dociągnąłby mnie do mety.

Rajdowiec wraz z zespołem nie zamierza pakować walizek i wracać do Polski. Dojadą wraz z kolumną do końca zmagań w Rosario, przemieszczając się drogami dojazdowymi z zespołami serwisowymi. - Jedziemy dalej, bo trzeba się uczyć. Żeby wygrywać, trzeba tu być. Będziemy też wspierać pozostałych w rywalizacji Polaków - skwitował Sonik.

Problemy mieli także inni faworyci. Lider klasyfikacji generalnej Chilijczyk Ignacio Casale stał na trasie niemal godzinę i stracił prowadzenie - jest dopiero 14. Najszybszy tego dnia był Peruwiańczyk Alexis Hernandez i on też wysunął się na czoło stawki.

W piątek szósty etap wokół Uyuni - 723 km z pomiarem czasu na trasie długości 542 km

INTERIA.PL
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy